Ale szkopa dostałem...
Bitwa o Anglię, to jedna z tych bitew, która zaważyła o porażce A. Hitlera i jego „rasy panów”. W ostateczności kontynent Europejski nie został podbity przez Niemców i ich sojuszników, a największym wygranym na arenie wojennej, został Józef Stalin.
To zapewne wiedzą wszyscy. Być może nie wszyscy jednak wiedzą, jak znaczącą rolę w tej bitwie odegrali Polacy.
Ojcem sukcesu podniebnej walki nad Anglią wydaje się być marszałek lotnictwa sir Hugh Dowding (nazywany „Sztywniakiem” od swej powierzchowności, sposobu bycia), który od 1936r. dowodził lotnictwem myśliwskim RAF-u (Royal Air Force – Królewskie Siły Lotnicze). W głowie sir Dowdinga zrodziła się wizja obrony Wyspy, która opierała się na użycie nowoczesnych samolotów myśliwskich, wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt. Podstawą całego systemu był radar i cała sieć powiązanych ze sobą stacji radiolokacyjnych.
Wprowadzenie takiej, nie do końca jeszcze opracowanej, nowoczesnej i w wielu aspektach zawodnej technologii, wymagało wiele odwagi i wielu kłótni ze zwolennikami tradycyjnego rozwiązania, albo zwyczajnymi niedowiarkami i przeciwnikami nowinek technologiczno – strategicznych. Pisząc o tradycyjnym rozwiązaniu, mam na myśli pogląd, że „najlepszą obroną jest atak”. To znaczy, że aby wygrać wojnę, trzeba zabić jak najwięcej przeciwników i to najlepiej na jego własnym terytorium. Taki rodzaj wojny, wymagał dużej ilości bombowców, które były dużo droższe w produkcji, a ich załogi musiały się szkolić dłużej niż np. pilot myśliwski. Koszt produkcji samolotu myśliwskiego, oscylował wokół 5-10 tys. funtów, natomiast koszt budowy dużego bombowca, mógł osiągnąć nawet 100 tys. funtów.
Dowding przeforsował swój plan obrony. Postawił na radiolokację, myśliwce i powolne działania wyniszczające wroga, przy jednoczesnym ukrywaniu faktycznej liczby dostępnych środków bojowych.
Na szczęście dla Dowdinga i Anglików, Niemcy nie posiadali dużej ilości odpowiednich bombowców. Zaczęli je produkować dosyć wcześnie, w skutek czego, podczas nalotów na Anglię, wiele z nich było już przestarzałych. Führer chciał jak najwięcej bombowców, aby zastraszyć swoich przeciwników, a jego pupilek Göring, dawał mu je w ogromnych ilościach – fakt, ale z jakością już tak dobrze nie było. Oczywiście wiele samolotów, będących na stanie Armii Brytyjskiej, również była przestarzała.
Niemcy nie do końca zrozumieli fenomen obrony Wielkiej Brytanii, przy pomocy systemów radiolokacyjnych, które istniały już kilka lat wcześniej. Było to dość duże potknięcie wywiadu niemieckiego. Nie do końca chyba też docenili Brytyjskie myśliwce; Hurricane’y i Spitfire’y, które weszły do użytku jeszcze przed rokiem ‘39. W wielu wypadkach dorównywały one niemieckim Messerschmittom, a nawet je przewyższały. Oczywiście, podstawą był dobry pilot. Przypomnę, na marginesie, że jeden z projektów Messerschmitta, Bf108A przegrał prestiżowy konkurs lotniczy Challenge du Tourisme Internationale w 1932r. Przegrał z Polską załogą (Żwirko i Wigura) naszego rodzimego samolotu RWD-6.
Dzięki systemowi radiolokacji, myśliwce nie musiały patrolować przestrzeni powietrznej i wypatrywać wroga między jedną chmurką, a drugą. Piloci startowali, gdy wróg zmierzał do celu i wiedzieli gdzie się go spodziewać. Nie szukali w ciemno, choć system nie był jeszcze na tyle sprawny, żeby było to tak piękne, jak by się chciało. Głównym problemem było określenie wysokości agresorów, a dla pilota myśliwca jest to rzecz bardzo ważna. Bywało, że Polscy piloci wypatrywali wroga szybciej niż aparatura pokładowa myśliwców.
Sir Dowding, nie tylko z uporem forsował swoją strategię walki, ale walczył o pozostawienie w kraju jak największej liczby myśliwców do jego obrony. Premier Churchill, miał troszeczkę inne zdanie. Miał nadzieję, że podsyłając myśliwce do Francji, zdoła odwrócić losy wojny, już na arenie francuskiej. Dowding musiał się temu zdecydowanie przeciwstawić. Do Kwatery Głównej Dowództwa Lotnictwa Myśliwskiego, w punkcie czwartym pisał:
„Chciałbym przypomnieć radzie Lotniczej, że zgodnie z jej ostatnią oceną dotyczącą sił niezbędnych do obrony kraju miały to być pięćdziesiąt dwa dywizjony, a moje siły zostały obecnie uszczuplone do ekwiwalentu trzydziestu sześciu dywizjonów.”
Niebawem Francja upadła. Pod okupacją niemiecką była też Belgia, Holandia, Luksemburg. Niemcy szybko zaczęli przetransportowywać swoje floty powietrzne na lotniska, z których swobodnie mogli bombardować Wielką Brytanię. Wróg był tak blisko, że zanim radary zdążyły go wychwycić, bywało już za późno. Częściowo, powróciły na niebo, patrole przestrzeni powietrznej.
W czerwcu i lipcu 1940r. lotnictwo myśliwskie Dowdinga strąciło 96 wrogich samolotów, przy stracie 227 własnych. Nie była to dobra wróżba, dla Wielkiej Brytanii. Za to Hitler i jego świta zaczęli już myśleć o operacji „Lew Morski”:
„Ponieważ Anglia, mimo rozpaczliwego położenia militarnego, nadal nie okazuje gotowości do zawarcia porozumienia, postanowiłem przygotować operację desantową przeciwko Anglii i przeprowadzić ją w razie konieczności.” – orzekł A. Hitler.
Brytyjskie siły myśliwskie podzielone były na 4 grupy; dwie słabsze (13 Grupa broniła płn. Anglii i Szkocji, a Grupa 10 zach. Anglii) i dwie silniejsze (11 Grupa broniła poł. Anglii i Londynu, a 12 Grupa broniła terenów przemysłowych, położonych w środkowej Anglii). W Grupie 11 znajdował się również jeden dywizjon polski. Z kolei w Grupie 12 było cztery dywizjony polskie. W lotnictwie Dowdinga służyli Czesi, Nowozelandczycy, Kanadyjczycy i przedstawiciele kilku innych narodowości. Najliczniejsi, byli jednak Polacy (141 pilotów myśliwskich).
Największe kłopoty, pojawiły się na niebie w sierpniu. Reichsmarschall Hermann Göring obiecał swemu Führerowi „wymazać Londyn z powierzchni ziemi!”. Wydał jasny rozkaz: „Zdmuchnąć z nieba Brytyjskie Siły Powietrzne”. Dwunastego, Niemcy uderzyli z ogromną siłą, bombardując stacje radarowe i lotniska. Nie wyrządzili jednak tak wielkich szkód, jak by się można było spodziewać po dużej ilości samolotów. Dowding mylił się myśląc, że jest to wielka operacja. To było tylko preludium, o czym poinformował go W. Churchill. Skąd wiedział o planach Niemieckich premier Wielkiej Brytanii? Ano… od Polaków.
Tak, poza Dowdingiem, nieocenione zasługi dla zwycięstwa w Bitwie o Anglię, jak i zwycięstwa w ogóle, mieli Polacy. Chodzi tutaj o zespół kryptologów (Marian Rejewski, Henryk Zygalski, Jerzy Różycki), którzy w dużym stopniu rozpracowali Niemiecką maszynę szyfrującą na kilka lat przed wojną. Kilka miesięcy przed wojną Polacy podzielili się swoim sukcesem z sojusznikami: Anglią i Francją, którym podarowali gotowe maszyny deszyfrujące. Od tej pory, Enigmę (bo tak się maszyna zwała) posiadało nie tylko Polskie Biuro Szyfrów…
Przez lata historia Enigmy była zakłamywana. Amerykańskie produkcje filmowe pokazywały, że jest to sukces Amerykanów, Brytyjskie, że Brytyjczyków. O prawdziwych bohaterach, tych z Polski, opowiedzieli dopiero kilka lat temu.
W każdym razie, czytanie Niemieckich szyfrów miało niebagatelne znaczenie dla obrony Wielkiej Brytanii. Ta, musiała przetrwać masę nalotów bombowych, z których najbardziej pamiętnymi były naloty przeprowadzone od 16 sierpnia do 15 września. Szczególnie krytyczny był koniec sierpnia. Niemcy przypadkowo zrzucili bomby na Londyn i to wywołało pewien efekt łańcuchowy. Brytyjczycy postanowili wziąć odwet i zbombardowali Berlin. Niemcy, byli w szoku. Od tej pory odstąpili od masowego bombardowania lotnisk i stacji radarowych (tudzież innych celów strategicznych), a zaczęli politykę zastraszania ludności poprzez bombardowanie miast. Sytuacja nie była ciekawa, gdyż Niemcy opracowali dość precyzyjną metodę bombardowań nocnych, a myśliwce nie miały jeszcze dużych możliwości w wytropieniu nocnych agresorów. Były też dobre strony decyzji Hitlera. Niemcy, bombardując miasta, zostawili w spokoju lotniska.
Hitler ciągle przesuwał datę operacji „Lew Morski” - desantu piechoty. Warunkiem jej rozpoczęcia była dominacja Luftwaffe nad RAF-em. Do tego, z wielu względów i błędów, nigdy jednak nie doszło. Ostatecznie, wrześniowa pogoda uniemożliwiała już jakikolwiek desant morski. Europa zdołała się wybronić.
15 września szala zwycięstwa przechyliła się na właściwą stronę. Tego dnia, Niemcy zaplanowali dwa oddzielne ataki bombowe. Zuchwałe ataki, które miały ostatecznie złamać ducha obrony Brytyjczyków. Ogromna bitwa powietrzna, z udziałem około 500 maszyn, musiała wyglądać niesamowicie. Dla Niemców nie był to dzień szczęśliwy. Operacja była przemyślana, ale nie wszystko przebiegło tak, jak by sobie tego życzyli. Niemieckie formacje zostały zaatakowane z kilku kierunków. Nalot został udaremniony, a Führer odłożył operację desantową na bliżej niesprecyzowany termin. Jego oczy zwróciły się na wschód, na swego kompana w napaści na Polskę, Stalina. Niebawem Japonia zaatakowała Stany Zjednoczone, które były cichym sojusznikiem Królestwa, a tym samym wciągnęła do wojny przemysłową potęgę – USA.
W Królewskich Siłach Powietrznych służyło około 12 tysięcy Polaków: pilotów, mechaników, obsługi naziemnej. 15 września zestrzelono 185 niemieckich samolotów. Polski Dywizjon 302 zestrzelił osiem, a 303 aż piętnaście maszyn. Dywizjon 303 był najskuteczniejszym dywizjonem Hurricane’ów i miał najwyższy współczynnik zwycięstw do strat. Dorothy Thompson, amerykańska dziennikarka, stwierdziła, że „Polacy są samą odwagą”. Co do udziału Polaków w Bitwie o Anglię, mógłbym napisać jeszcze o taktyce walki, którą Brytyjczycy przejęli od Polaków, a co bezpośrednio przełożyło się na większą skuteczność walczących myśliwców, ale oddam już głos generałowi sir Dowdingowi:
„Zagadnieniem krytycznym była sprawa dopływy wyszkolonych pilotów myśliwców. Inne dowództwa, kraje Wspólnoty Brytyjskiej i nasi alianci z zapałem włączyli się ze swoimi możliwościami w dramatycznej sytuacji, ale gdyby nie pomoc wspaniałego zespołu Polaków z ich trudną do porównania walecznością, wahałbym się powiedzieć, czy wynik bitwy byłby taki sam. Są to jednak prawdopodobnie jałowe spekulacje. Co natomiast zostanie na zawsze, to nasze uznanie i nasza wdzięczność za okazaną nam pomoc w chwili wielkiej potrzeby i nasz podziw dla nieporównanego męstwa tych, którzy nam tę pomoc okazali.”
Major Douglas Bader o Polakach:
„W miarę upływu lat słabną wspomnienia, a te, które się pamięta, są zawsze radosne. Jeżeli o nas chodziło, kochaliśmy naszych aliantów Polaków. Byli rycerscy i pełni poświęcenia w niszczeniu nieprzyjaciół w powietrzu. Na ziemi weseli i chętni do zabawy, czasem tragiczni, a ponad wszystko lojalni. Znać ich, walczyć z nimi i współżyć było wielkim przywilejem. Sprawie wolności, o którą wszyscy walczyliśmy, dodali blasku”
Z perspektywy lat, możemy stwierdzić, że szkoda, iż Polacy nie mogli liczyć na „pomoc” i „lojalność” w roku 1939. Później też, mimo takiego wkładu w wojnę, nie mogli liczyć na wolność i niepodległość swojej Ojczyzny.
15 września obchodzony jest, jako Dzień Bitwy o Anglię. Co ciekawe, wkład Polskich lotników w zwycięstwo był tak duży, że Święto obchodzi się również w Polsce.
Dowódca Royal Air Force, generał Hugh Dowding powiedział, że naszych lotników cechowała nienawiść do Niemców, „a to czyniło z nich śmiertelnie groźnych przeciwników. (…) Dywizjon 303 w ciągu miesiąca zestrzelił więcej Niemców niż którakolwiek z brytyjskich jednostek”
W podobnym tonie, wybrzmiewa relacja brytyjskiego pilota, Davida Moore Crook’a:
„(…) byli dobrymi pilotami i chętnie uczyli się naszych metod. Ich nienawiść do Niemców była zaciekła i bardziej zabójcza niż wszystko, co widziałem dotychczas (…) Z pewnością byli dwoma najdzielniejszymi ludźmi, jakich znałem, a i tak nie byli wyjątkowi pod tym względem w porównaniu z innymi Polakami w RAF-ie. We wszystkich squadronach, do których przydzielono polskich pilotów, opinia o nich była równie wysoka, a bohaterskie czyny Polskiego Squadronu, który w pięć dni walk nad Londynem zniszczył, co najmniej czterdzieści cztery niemieckie maszyny, a prawdopodobnie zniszczył i uszkodził o wiele więcej, trzeba uznać za jedno z największych wydarzeń tego lata.”
O Polakach walczących nad angielskim niebem z pewnością jeszcze kiedyś napiszę. Przytoczę jeszcze, relację jednego z pilotów słynnego Dywizjonu 303, Witolda Łokuciewskiego:
„Widzę również, jak jakiś squadron Hurricane’ów bardzo „anemicznie” wyprawę tę zaatakował. Dołączam do tego dywizjonu, lecz przede mną przeleciała 109-tka z zamiarem zaatakowania mnie. Oczywiście, skręcik w lewo, kilka susów, obserwacja na tył i boki i hajda na szkopa. Przeczuwałem, że musi być jakiś podstęp – i rzeczywiście. Puściłem pierwszą seryjkę – szkop kopci, puściłem drugą – pojawił się czarny dym i płomień. Pomyślałem sobie: trzeba dziada wykończyć, lecz w tym momencie posłyszałem głuchy huk i moje serie poszły w rozsypkę. Oddałem raptownie i wpadłem w chmury…”
Kiedy rannego w nogi, Łokuciewskiego zabierano do szpitala, z uśmiechem na twarzy powiedział do kolegów: „ale szkopa dostałem!”.
Pomnik ku czci lotników w Warszawie.