top of page

Zakola wojennej pamięci cz. II (3)

Powróćmy do fragmentu książki Ryszarda Czarkowskiego, który zacytowałem na początku pierwszej części tekstu. Autor pisze tam o bliskich spotkaniach z „leśnymi”, których jego kolega z Gliny, Ziutek nazywał „bandą” (tak, jak w propagandowych ulotkach i broszurach z tamtego okresu stało). Mowa tu, oczywiście o zbrojnym podziemiu polskim. Żołnierzach, których dzisiaj nazywamy „wyklętymi”. Czarnkowski uniknął spotkania z „leśnymi”, chociaż również odwiedził Glinę, ponieważ nie nocował w domu, który odwiedzał. Ziutka Koziarę wizyta nieproszonych gości nie ominęła. Wywiad Narodowych Sił Zbrojnych działał świetnie. Koziarowie zagrozili użyciem granatów, a „napastnicy docenili realność groźby”…

Nie oszukujmy się – gdyby wymieniony oddział NSZ był faktycznie tak zły na Koziarę, to spaliłby całe gospodarstwo i ot, cała sprawa. Sam przecież przyznaje, że „w podobnych przypadkach NSZ często paliło zagrody i rozstrzeliwało domniemanych „bolszewików”. Zastraszoną w ten sposób ludność miejscową zmuszono do milczenia oraz tolerowania rabunków i gwałtów.

Odział, co przecież sam Czarnkowski opisuje, skonfiskował jedynie broń, na co zresztą wystawił pokwitowanie z ramienia NSZ.

Oczywiście o rzekomych przypadkach rabunków i gwałtów popełnianych przez żołnierzy NSZ, autor nie wspomina. Mamy za to wspomnienia z goła inne; meldunek por. Mariana Plucińskiego ps. „Mścisław”, żołnierza wojska polskiego, który po walkach w 1939r. włączył się w działania konspiracyjne na terenie Wileńszczyzny (gdzie służył w szeregach ZWZ – AK), a później na Podlasiu i Białostocczyźnie. „Mścisław” do Naczelnego Wodza w Londynie, w radiogramie alarmowym, z dnia 25 marca 1945r, pisał:


Melduję: N.K.W.D. i Berlingowcy stosują niesłychany terror do ludności polskiej: grabieże, mordy, gwałty. Dnia 7. III. spalono wieś Guty pow. Ostrów Mazowiecka, ludność wymordowano – dzieci i kobiety żywcem wrzucano w ogień. Stałe obławy i aresztowania d-ców, żołnierzy i członków A.K. W dniu 2. III. raniono i aresztowano Lasa S.S. Okr. ppułk. Ściegienny. Aresztowanych przetrzymują w piwnicach na lodzie, glodzą. W czasie badania żołnierzy A.K. w bestialski sposób katują. Nieugiętych mordują. W Białymstoku w więzieniach przebywa ponad 2 tysiące więźniów politycznych, którzy żyją w okropnej nędzy; umierają z głodu.

Po śledztwie wszystkich wywożą do Rosji. W ostatnim czasie wywieziono znów jeden transport więźniów A.K. na Sybir. Zbóje N.K.W.D. w ciągu tych paru miesięcy dziesięć razy tyle zniszczyli ideowych Polaków, co hitlerowcy w ciągu 4-ech lat.

Oto wolność przyniesiona przez Rosję do Polski.

Ludność prosi o skuteczną interwencję u rządu Ameryki i Anglii, o przysłanie komisji do zbadania zbrodni popełnianych na Narodzie polskim przez N.K.W.D. i Berlingowców.

Mścisław


„Mścisław” meldował nikomu innemu, tylko Naczelnemu Wodzowi Polskich Sił Zbrojnych, Władysławowi Andersowi. Tutaj jest diametralna różnica w tym, komu służył Czarkowski (nawet, jeśli miał dobre i szczere chęci), a komu żołnierze „z miast i wiosek polskich”, jak by to określił major Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”.


„Łupaszka” dobrze znał „zbójów z NKWD”. Już wiosną 1943r., kiedy próbował dołączyć do oddziału Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”, został rozbrojony przez partyzantkę sowiecką, a część jego towarzyszy broni została wówczas wymordowana. „Łupaszka” z resztek oddziału stworzył wielką siłę, o dużym potencjale, słynną V Brygadę Wileńską AK. Również ta formacja, została częściowo rozbrojona przez Armię Czerwoną. Szendzielarz podporządkował się wówczas Komendzie Białostockiego okręgu AK i przeszedł w okolice Różana. W jednej z ulotek, powielanych na terenie działań odtworzonej w 1946r. V Brygady Wileńskiej, mjr. „Łupaszka” pisał:


Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości


Walka „na śmierć i życie”, skończyła się dla majora Szendzielarza, tak jak dla wielu, wielu innych – po aresztowaniu, brutalnym śledztwie i torturach, został zamordowany i zakopany na śmietniku. Po cichu – tak, żeby nikt nie mógł przyjść i zapalić znicza, czy położyć kwiatów. Żeby ludzie nie mogli zrobić z pogrzebu manifestacji i utrzymywać legendy bohatera. Dopiero niedawno udało się odszukać szczątki mjr. „Łupaszki” na tzw. kwaterze „Ł”, na warszawskich powązkach i godnie uczcić pamięć bohatera. Bohatera, a nie, jak pisał czarnkowski „bohatera”. To m.in. o nim, pisał Czarnkowski słowami: „wszyscy – prędzej czy później – ponieśli zasłużoną karę”.

Czarkowski wspomniał też, o naturalnych w czasie konspiracji i walki metodach pozyskiwania pieniędzy, żywności i broni, przez żołnierzy podziemia niepodległościowego. Napady rabunkowe na okupantów, maja w Polsce długie tradycje. Dzięki napadom, Józef Piłsudski pozyskiwał fundusze na działalność konspiracyjną, co bezpośrednio przedłożyło się na odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918r. Pisząc o napadach na „słabiej obsadzone posterunki Milicji Obywatelskiej”, marginalizuje siłę „leśnych” i ich poparcie wśród społeczeństwa.

Oczywiście na słabiej obsadzone posterunki MO napadano, ale nie tylko. Skoro mowa o napadach, wspomnimy postać ppor. Zdzisława Badochy „Żelaznego”. „Żelazny”, jako dobry harcerz alkoholu nie pił. Napadał więc i zabierał pieniądze głównie z kas monopoli spirytusowych. Za rzeczy rekwirowane ludności polskiej płacili gotówką. Olgierd Christa „Leszek”, o szwadronach „Łupaszki” (tutaj właśnie służył znany z brawury i odwagi „Żelazny”):


Bez skrupułów zabieraliśmy w razie potrzeby mundury powracającym z Zachodu żołnierzom, twierdząc żartobliwie, że przesyła nam je generał Anders. W podobny sposób wyposażyłem oddział w czarne berety, które szwadron, jako jedyny z ugrupowania Łupaszki, nosił na zmianę z polowymi rogatywkami, wprowadzając określone służby w błąd.”


Sięgnijmy jeszcze na chwilę do książki Czarkowskiego. Tym razem moment spotkania ze Stefanem Zyśkiem „z Gliny przy Gościńcu”:


Opowiadał mi, że był na urlopie w Glinie, że w okolicy grasują bandy. Na szczęście uniknął spotkania z nimi, ale w sąsiedniej wsi rozebrali żołnierza z munduru. „Podobno tacy pobożni, że ryngrafy na piersiach noszą, a ukradli mundur” stwierdził z powagą”.


Faktycznie, żołnierze, na przekór walczącym z Bogiem Rosjanom, często nosili ryngrafy z Matka Boską Ostrobramską. Każdy dzień rozpoczynali i kończyli modlitwą. Byli karni i podporządkowani dyscyplinie wojskowej. W żadnym wypadku nie bali się, nawet silnie obsadzonych posterunków MO. Posterunki w Andrzejewie, Jasienicy, Zarębach Kościelnych, tak jak w całym kraju były rozbijane wielokrotnie. Powiat ostrowski i okolica były tak niebezpieczne dla milicjantów, że ze strachu odmawiali pracy na tych terenach. Trzeba jednak zaznaczyć, że o ile Rosjanin z NKWD, czy UBP mógł być pewny egzekucji, to żołnierzy „ludowego” wojska polskiego i milicjantów, przeważnie rozbrajano i wypuszczano. Wielu dołączało do „leśnych”.


Szef PUBP (Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego) w Kościerzynie meldował, że nie dość, że „Żelazny” dokonał rekwizycji dokumentów we wsi Konarzyny, to kazał „pozdrowić patrol MO w Starej Kiszewie i powiedzieli, że dzisiaj w nocy odwiedzą ich”.


Nie odwiedzili, ale strachu z pewnością napędzili…


Około godziny 10 partyzanci zajechali wprost przed posterunek MO w Kaliskach – pisze Joanna Wieliczka – Szarakowa – „Żelazny”, pytany przez wartownika, przedstawił się, jako dowódca pododdziału grupy pościgowej UBP z Bydgoszczy i bez najmniejszych przeszkód z kilkoma podwładnymi wszedł do budynku. Rozbrojenie przebywających w nim milicjantów zajęło partyzantom najwyżej kilka minut, podobnie jak załadowanie na samochód zdobycznych 2 pistoletów maszynowych, ponad 1300 sztuk amunicji, 3 ładownic, bagnetu oraz apteczki z medykamentami. […]

W leżących na południe wsiach, Osiecznej i Osieku, rozbrojenie gminnych posterunków milicji przebiegło równie szybko i bez oporu. Milicjantom zabierano broń, przede wszystkim niemieckie pistolety maszynowe MP 43, stanowiące wówczas najbardziej nowoczesny i najlepszy model automatycznej broni piechoty, na którym wzorowany jest popularny dzisiaj kałasznikow. Nazywaliśmy je „derkaczami”. Karabiny zwykłe oraz innego typu pistolety maszynowe pozostawialiśmy, jako nieprzydatne dla nas” – wspominał Olgierd Christa.

Szwadron ruszył następnie na wschodnie obrzeża Borów Tucholskich, najpierw do Skórcza, gdzie również bez żadnych niespodzianek i błyskawicznie rozbroił posterunek milicji. […]

Po opuszczeniu Skórcza „Żelazny” rozbił posterunki i spółdzielnie w Lubichowie oraz Zblewie, po czym wyjechał do powiatu kościerskiego. Na koniec około godziny 20 stanął w Starej Kiszewie, tradycyjnie przed posterunkiem milicji.[…]

W trwającej ponad 12 godzin akcji 5 szwadron przejechał ponad 100 kilometrów w dwóch powiatach, rozbijając siedem posterunków milicji i dwie placówki UBP oraz kilka spółdzielni, a także niszcząc centrale telefoniczne.[…]

Rozgłos tej budzącej zdumienie partyzanckiej operacji nadało m.in. radio BBC. Komuniści zostali skompromitowani przez kilkunastu żołnierzy podziemia, toteż oficjalna propaganda starała się ukryć swoją porażkę, wyolbrzymiając siłę Brygady mjr. „Łupaszki” i przyczyniając się do budowy mitu niezwyciężonego partyzanta.


Jeszcze jeden urywek z „Bohaterskich akcji”, który pokazuje, że żołnierze drugiej konspiracji absolutnie nie bali się i nie napadali tylko słabiej obsadzone posterunki. Ba!, rozbili wiele więzień i katowni ubeckich. Czarkowski albo nie ma wiedzy, albo zwyczajnie kłamie.


W niedzielę rano, po sprawdzeniu broni, granatów i samochodu, młodzi „Ogniowcy”, wszyscy w wieku od 17 do 22 lat: Jan Janusz „Siekiera”, Marian Zielonka „Bill”, Bolesław Świątnicki „Lampart” i Zbigniew Paliwoda „Jur”, wyjechali ze swojej bazy w Podgórzu. Jak wspominał „Lampart”, punktualnie o dziesiątej byli na ulicy Poselskiej, gdzie dołączył do nich Henryk Krawczyk „Groźny” z obstawy zewnętrznej.


Chłopaki, z oddziału majora Józefa Kurasia „Ognia”, czekali na sygnał. Kiedy w oknie krakowskiego więzienia pojawiła się biała chusteczka, zaczęło się. Część strażników od razu uciekła, inni, jak np. oficerowie, którzy akcję widzieli, nie zareagowali.


W ten sposób w biały dzień, w centrum miasta pełnego milicji, sił bezpieczeństwa i wojska uwolniono bez jednego strzału 64 osoby. Była to jedna z najbardziej brawurowych akcji żołnierzy majora „Ognia


W wyniku oczywistej kompromitacji, komuniści bronili się, jak zwykle kłamstwem. W „Dzienniku Polskim” z 20 sierpnia 1946r, ukazała się lakoniczna wzmianka:


W niedzielę 18 sierpnia w czasie porannej przechadzki kilkunastu więźniów kryminalnych z więzienia św. Michała rzuciło się na dozorcę. Korzystając z zamieszania 8 poważnych przestępców kryminalnych uciekło przez mur więzienny na planty. Patrole M.O. schwytały w ciągu dnia 5 zbiegłych przestępców. Pościg za dalszymi trzema trwa.”


Cdn.

bottom of page