Książki zakazane
Czy żyjemy w wolnym i demokratycznym kraju? Dla jednych oczywistość, dla innych bzdura. O poziomie tejże, naszej „demokracji” świadczą chociażby petycje obywatelskie, które ludzie, niesłusznie zwani elitą po prostu wyrzucają do kosza na śmieci. O podległości z kolei, świadczy uległość naszego Rządu wobec polityków UE, czy też krajów ościennych, tudzież USA.

Wolny i niepodległy kraj to taki, w którym z poszanowaniem dla innych można głosić wszem i wobec, w mowie i piśmie swoje poglądy. Wolne słowo musi być obyczajne i poprawne językowo. Niepodległy i wolny kraj to taki, w którym nie zakazuje się głoszenia prawdy, a prawo dla wszystkich jest jednakie. Tymczasem żyjemy w kraju podwójnych standardów. Wymiar sprawiedliwości działa szybko i sprawnie jeśli trzeba zatrzymać i ukarać schorowaną babcię, której ciężko żyć z mizernej renty i ukradła kostkę masła ze sklepu. Inaczej z kradzieżami dużego kalibru: sprawa FOZZ, SKOK-ów, Amber Gold, itd. W sprawach kradzieży na miliardy złotych, wymiar sprawiedliwości okazuje się być wymiarem niesprawiedliwości, a Polska ciągle mieni się wszystkimi odcieniami złota. Wszakże kradną od lat, a dalej jest co kraść w tej naszej „drugiej Japonii”.
Haniebnym i sztandarowym przykładem podwójnych standardów, jest wycofanie się Rządu z ustawy o IPN. Można karać za tzw. „kłamstwo oświęcimskie”, ale już nie wolno za łganie o „polskich obozach zagłady”, albo „polskich gettach”.
Prof. Bogusław Wolniewicz:
„A „mowa nienawiści”? To najnowszy zamach światowego lewactwa na wolność słowa – pod pretekstem „profilaktyki społecznej”. Nienawiść to uczucie, a uczucia nie są karalne. Ich wyraz zaś ma tylko dwa ograniczenia: pierwszym jest znowu obyczajność, tak samo jak przy wyrazie przekonań; drugim jest to, by nie przeradzał się w agitację, która jawnie i bezpośrednio godziłaby w porządek publiczny. Poza tym każdy może swoją nienawiść wyrażać do woli, jak chociażby Anna Bikont swoją do Polaków. Wszelkie przypadki wątpliwe rozstrzyga się na korzyść mówiącego: in dubiis pro locutore. Czy naruszyłeś swoim słowem o Żydach porządek publiczny albo obyczajność? Skoro są co do tego wątpliwości, to znaczy, że nie naruszyłeś – i na tym koniec sprawy.”
Tym razem wspomnę o książkach, o których wspominać nie wolno. Książkach, których nie należy czytać, a tym bardziej pisać bez narażania się bandytom w białych koszulach ozdobionych krawatem. Uczucia może i nie są karalne (chyba, że w wizjonerskiej twórczości Orwella), ale czyny odsłaniające kulisy działań, które spokojnie możemy nazwać mafijnymi, już tak. Czy zasadnie w świetle obowiązującego prawa? - to bez znaczenia.
Tego typu publikacjami są książki dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego. Człowiek inwigilowany i prześladowany, aż po kres ludzkiej wytrzymałości. Doprowadzony do załamania i próby samobójczej. Człowiek, który prezydenta Komorowskiego publicznie, wielokrotnie nazywał bandytą, i który wygrał z nim proces sądowy (i cisza!). Człowiek, który ujawnił kulisy śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, co było nie w smak nawet samemu kardynałowi Dziwiszowi (jak głosi zakulisowa informacja) oraz wykazał fakt, że Donald Tusk finansowany był przez niemieckie służby wywiadowcze. Książki Sumlińskiego nie tylko są blokowane w sprzedaży księgarnianej, ale także jest problem, aby wykupić na nie miejsca reklamowe w Warszawie.
Oto wystąpienie Grzegorza Brauna z 2015r., gdzie udało mu się nagłośnić w TVP książkę pt. „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”:
„Naciski były ze wszystkich stron - nie tylko na mnie, ale i na ludzi, którzy pomagali mi zbierać materiały do książki i udostępnić swoją wiedzę. Nie zrozumie tego nikt, kto nie przeszedł przez tę rzeczywistość - a to bardzo mroczna rzeczywistość” – mówił autor na antenie Radia Wnet.
Książka opowiada o powiązaniach Bronisława Komorowskiego z wywiadem rosyjskim i fundacją Pro Civili. Zniknęła z księgarni zaraz po pojawieniu się (któż to dysponuje takimi możliwościami?), aby pod naciskiem społecznym pojawić się znowu. W. Sumliński:
„W wyniku działań tej fundacji śmierć poniosło 17 osób, zdefraudowano miliony złotych, które trafiały na Cypr i do Rosji. Ścieżki biegły do MON – zbliżaliśmy się do ministra Komorowskiego, który działał osłonowo wobec tej fundacji”.
Wojciech Sumliński, będąc jeszcze dziennikarzem telewizyjnym przeprowadzał wywiad z Komorowskim. Oto jak się potoczył:
„Przyjął mnie i ekipę telewizyjną bardzo sympatycznie. Zaproponował kawę, herbatę – rozmowa była bardzo miła, dopóki nie zapytałem o Fundację Pro Civili. Zmienił się na twarzy i zapytał: „Czy wie pan, co pan robi?”. Następne kwestie to były kwestie przerywające rozmowę. Dał mi minutę na opuszczenie gabinetu”.
Należy również nadmienić, że Bronisław Komorowski stanął przed sądem, ale na rozprawę nie zostali wpuszczeni, czy też nie dostali pozwolenia na filmowanie dziennikarze niezależni. Były stacje pokroju TVN, ale materiał nie został upubliczniony. Demokracja? Wolność słowa? Temat, który powinny wałkować wszystkie media przez wiele tygodni, został przemilczany. Ot, wolny kraj.
Najnowszą książka Wojciecha Sumlińskiego nosi tytuł „Niebezpieczne związki Donalda Tuska”. W myśl słowom przypisywanym Angeli Merkel: „wasz prezydent, nasz premier”, Komorowski był powiązany z Rosją, a Donald Tusk z Niemcami.
Pamiętacie słowa Tuska, kiedy mówił kilka lat temu, że „polskość to nienormalność”? Otóż okazuje się, że nie jest to efekt nagłego olśnienia Donalda Tuska. Pisał już o tym wiele lat wcześniej, na łamach „Znaku” z 1987 roku. Oto fragment artykułu pt. „Polak rozłamany”:
„Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg co jeszcze wie wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy.
I tylko w krótkich chwilach rozważamy nasz narodowy etos odrobinę krytyczniej,

czytamy Brzozowskiego i Gombrowicza, stajemy się normalniejsi. Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości - między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją. Jest ona etosem pechowców, etosem przegranych i zarazem niepogodzonych ze swą przegraną. Wolność jest w nim wartością najwyższą [...wycięte przez cenzurę] porywa się na czyny wielkie z mizernym zwykle skutkiem. Polskość w rzeczy samej jest nieadekwatną do ponurej rzeczywistości projekcją naszych zbiorowych kompleksów. Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski tej na ziemi, konkretnej, przegranej, brudnej i biednej. I dlatego tak często nas ogłupia, zaślepia i prowadzi w krainę mitu. Sama jest mitem.
Tak, polskość kojarzy się z przegraną, z pechem, z nawałnicami. I trudno, by było inaczej. "Czym jest nasze życie?" - pisał Andrzej Bobkowski w Szkicach Piórkiem (ile w nich trafnych uwag o polskości!). - Nawijaniem na kawałki tekturki krótkich kawałków nitki bez możności powiązania ich ze sobą. Gdzie mam szukać metryki urodzenia mojego dziadka? Gdzie odnaleźć ślad prababki? Do czego przyczepić cofającą się wstecz myśl? Do niczego - do opowiadań, prawie do legend tego kraju, który wynajął sobie w Europie pokój przechodni i przez dziesięć wieków usiłuje urządzić się w nim z wszelkimi wygodami i ze złudzeniem pokoju z osobnym wejściem, wyczerpując całą swą energię w kłótniach i walkach z przechodzącymi. Jak myśleć o urządzeniu tego pokoju ładnymi meblami, bibelotami, serwantkami, gdy ciągle błocą podłogę, rozbijają i obtłukują przedmioty? To nie jest żucie, to ciągła tymczasowość życia motyla i dlatego w charakterze naszym jest może tyle cech przypominających tego owada. Jakim cudem mamy być mrówkami?...
Gdy spisuję te luźne uwagi, czuję w każdym momencie, że coś umyka, że z wielkim trudem formułuję nawet banalne myśli. Refleksja zniekształcona jest nastrojem, emocją, a i te są zmienne. Bo choć polskość wywołuje skojarzenia kreślone przez historię, jest ona przecież dzianiem się, jest niepewnym spojrzeniem w przyszłość. I szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem. Wtedy sądzę - tak po polsku, patetycznie - że polskość, niezależnie od uciążliwego dziedzictwa i tragicznych skojarzeń, pozostaje naszym wspólnym świadomym wyborem.”
Jaki był „świadomy wybór” Donalda Tuska? Czy wybrał polskość? Książka napisana przez Wojciecha Sumlińskiego i byłego majora ABW Tomasza Budzyńskiego przeczy temu.
To oczywiście nie są jedyne książki wpisane na indeks ksiąg zakazanych. Wspomnę jeszcze o publikacji, od której należałoby chyba zacząć, żeby zrozumieć co nieco położenie naszego nieszczęśliwego – jak mawia Stanisław Michalkiewicz - kraju.
Na okładce książki („Gazeta Wyborcza. Początki i okolice”) napisano:
„Chroniąc Agorę i Michnika (lub ze strachu przed nimi)
druku powyższego płatnego ogłoszenia odmówiły – od prawej do lewej –
„Gazeta Polska” i „Dziennik Zachodni”
„Rzeczpospolita” i „Wprost”
„Nasz Dziennik” i „Polityka”
„Metropol”, „Newsweek” i „Życie Warszawy”
A oto i treść ogłoszenia:
„To jest przykra lektura dla przyjaciół Adama Michnika…”
Prawda o „Gazecie Wyborczej”
Nieznane dokumenty. Świadkowie.
Pierwszą w Polsce, Europie i na świecie
Książkę o „Gazecie Wyborczej” i jej środowisku
Napisał Stanisław Remuszko – niegdyś publicysta „GW”
Od lat dziennikarz niezależny
„Czy masz blade pojęcie, skąd wziął się majątek Agory?”
Informacje i zamówienia: www.remuszko.pl
Książka Stanisława Remuszko z 2006r. dostępna była w zaledwie dwóch

miejscach, na wyżej wymienionej stronie internetowej oraz w księgarni im. Bolesława Prusa na ul. Krakowskie Przedmieście 7.
Stanisław Remuszko:
„Teksty te stanowią tylko mizerną część tych wieści, które powinny dotrzeć jeśli nie do całego czytającego społeczeństwa, to przynajmniej do jego opiniotwórczych środowisk. Teksty te bowiem dają jedynie blade pojęcie o największym w naszej współczesnej historii, mało jeszcze widocznym, lecz jakże skutecznym skoku na władzę, na faktyczną czwartą (media) władzę w państwie, która w pierwszym roku odzyskującej wolność Rzeczpospolitej znaczyła nieporównanie więcej niż obecnie (choć i dziś publikatory w Polsce grają o wiele ważniejszą rolę niż w starych demokracjach Europy i świata). Czy prawda o tym błyskotliwym okpieniu milionów ufnych ludzi ujrzy kiedykolwiek światło dzienne?”
No właśnie, czy kiedyś cenzor odpuści?
Inną publikacją, która była ostatnio wycofana ze sprzedaży m.in. w sieci Empik (sieć, która promowała satanistę „Nergala” przy okazji Świąt Bożego Narodzenia), podobnie jak książka Sumlińskiego, jest książka Jacka Międlara pt. „Moja walka o prawdę”. Oczywiście natychmiast tytuł skojarzono z „Mein Kampf” („Moja Walka”) autorstwa Adolfa Hitlera. Przy okazji nazwano Międlara „antysemitą”, „faszystą”, itp.
„- Wobec licznych zgłoszeń naszych klientów, co do faktu, że książka ta szerzy mowę nienawiści, a tym samym łamie polskie prawo, zdecydowaliśmy się na zablokowanie jej dostępności do czasu wyjaśnienia zaistniałej sytuacji - mówi money.pl rzeczniczka Empiku.”
Do tej pory książka nie spotkała się z jakimkolwiek wyrokiem sądowym, więc… czy naprawdę łamie prawo?
We wstępie do swojej książki Jacek Międlar napisał:
„W normalnym dyskursie, w którym na argumenty patrzy się nie przez pryzmat emocji i ideologii, moje racje, jeśli nie zostałyby od razu przyjęte, to na pewno

skłoniłoby do refleksji. Ale merytoryczna rozmowa pod pręgierzem ideologii staje się karykaturą dyskursu, bowiem jak rozmawiać z ludźmi, którzy „wiedzą lepiej”, którzy zawsze mają „rację”, którzy „zmonopolizowali” prawdę, tacy ludzie nie słuchają, starają się doszukiwać w każdym słowie oponenta fałszu i oskarżeń. A co najsmutniejsze, ludzie ci, mieniący się „obrońcami demokracji” i machający chorągiewkami Unii Europejskiej, która rzekomo stoi na straży wolności, bez skrupułów oraz autorefleksji kneblują usta wszystkim, którzy nie zgadzają się z ich poglądami, zatykają usta, wmawiając nam, że jesteśmy zaściankowi, ksenofobiczni i zabobonni.”
Nieco dalej Jacek Międlar pisze tak:
„Zakładając mi knebel, próbowano wyrwać ze mnie polską duszę.
Kazanie, które wygłosiłem w kwietniu 2016 roku w białostockiej katedrze, było wołaniem o normalność. Było wołaniem o opamiętanie się kościelnych hierarchów i zdegenerowanego establishmentu. Miało wstrząsnąć opinią publiczną w Polsce i na świecie. To kazanie było krzykiem rozpaczy. Aby ten krzyk przytłumić, próbowano zrobić ze mnie wariata, a światu przedstawić jako żadnego krwi „polskiego faszystę”. W tę polakożerczą kampanię włączyli się biskupi, przedstawiciel Stolicy Apostolskiej, środowiska żydowskie i polskojęzyczne media.”
Skoro książka Międlara jest na liście cenzora, to tym bardziej ją polecam. Zwłaszcza, że porusza wiele wątków, które poruszane są na co dzień, albo nie poruszane i rugowane z szerszego dyskursu publicznego.
Przy okazji porównania tej książki do wypocin Adolfa Hitlera, to warto zauważyć, że książka Hitlera też jest zakazana. Jej druk w Niemczech kilka lat temu spotkał się z licznymi protestami. W Polsce nie jest aż tak źle, chociaż wiadomo, że wydawca z miejsca zostałby zaatakowany jako „faszysta”, „nazista”, „antysemita”, „negacjator”, itd.
Przed wojną książka była przetłumaczona na język polski, ale w niewielkiej ilości egzemplarzy, na użytek wewnętrzny państwa. Ponoć zachowały się jedynie trzy egzemplarze z tego okresu.
W czasach PRL „Mein Kampf” trafiła na listę książek zakazanych. Jej druk i rozpowszechnianie było zakazane. Dopiero po roku 1989 nadeszła fala jako takiej wolności i pewna ilość została wydana. O ile w latach ogólnego zamieszania transformacyjnego nikt nie zwracał na to większej uwagi i w roku 1992 można było książkę wydrukować, to już wydanie z roku 2005 spotkało się ze zdecydowaną reakcją. Rozpoczął się proces przeciwko „Wydawnictwu XXL”. Po stronie skarżących stanęła wrocławska prokuratura i Kraj Związkowy Bawaria. W rezultacie wydawca został skazany na 3 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata i 10 tysięcy zł. grzywny.
Widzimy więc, że szeroko pojmowany cenzor nie widzi powodu, aby wolny człowiek czytał i interpretował niektóre rzeczy tak, jak ma na to ochotę. Cenzor przeczyta i przekaże nam, czy warto coś czytać, czy też nie, a naszym zadaniem jest mu zaufać i uwierzyć na słowo. A co jeśli ktoś nie zaufa i nie uwierzy? No to wiadomo: „faszysta”, „nazista”…

„Mein Kampf” Hitlera nie jest książką, którą polecam, ale też nie widzę powodu, dla którego panuje zakaz jej rozpowszechniania. Kto chce i tak ją zdobędzie i przeczyta. Zapewniam, że nie jest to pozycja, na którą warto tracić czas, ale jeśli ktoś myśli, że znajdzie tam niezgłębione pokłady antysemityzmu, czy rasizmu, to się z pewnością rozczaruje (co nie znaczy, że takich tam nie ma, wręcz przeciwnie). Hitler nie tylko pisze o „pasożytach” (w kontekście Żydów), ale również o problemach geopolitycznych ówczesnych Niemiec i oczywiście o słynnej, nowej „przestrzeni życiowej” dla Niemców, stąd warto wiedzieć, co myślał przyszły dyktator i zbrodniarz:
„Dlatego jedyna nadzieja Niemiec na przeprowadzenie zdrowej polityki terytorialnej leży w zdobywaniu nowych ziem w Europie. Kolonie są bezużyteczne, ponieważ nie służą osiedlaniu się tam Europejczyków na dużą skalę. W XIX wieku nie było jednak już możliwości zdobywania takich terytoriów metodami pokojowymi. Polityka kolonizacyjna tego rodzaju mogła być prowadzona w ciężkich bojach, co byłoby daleko bardziej właściwe dla zdobywania obszarów na kontynencie blisko swego państwa niż ziem leżących poza Europą. Dla takiej polityki jest możliwy tylko jeden sojusznik' w Europie – Wielka Brytania. Jest ona jedynym mocarstwem, które mogłoby zabezpieczyć nasze tyły w wypadku rozpoczęcia nowej germańskiej ekspansji. Mamy takie samo prawo do tego, jakie mieli nasi przodkowie.”
Matka Kurka - tak nazwał się bloger Piotr Wielgucki, który zasłynął, jako człowiek skonfliktowany z Jerzym Owsiakiem, z którym wygrał już niejedną sprawę sądową. Autor "Berka" długo szukał wydawnictwa, które wydrukuje jego książkę i, jak twierdzi, w całej Polsce znalazł tylko jedno.
„Piotr Wielgucki (ur. 1972) jest przedstawicielem zbędnego pokolenia, które osiemnaste urodziny obchodziło w PRL. Przez kolejne dekady starał się zapomnieć o swojej młodości, by rozpocząć nowe dojrzałe życie. Nie udało się, osiemnaste urodziny są przypominane każdego dnia, natomiast życie toczy się

dalej, jak toczyło się wcześniej. Z wykształcenia socjolog, zawodowo zajmuje się niczym optymistycznym, fajnym i nowoczesnym, jest poważnie zaniepokojony, przygnębiająco drobiazgowy i wszystko to ogłasza światu, jako twórca i felietonista portalu Kontrowersje.net. Wielokrotnie nagradzany, cytowany i nazywany blogerem. Cóż z tego? Nic, co miałoby istotne znaczenie dla Czytelnika Berka. Podwójne, smętne, życie autora na szczęście nie jest treścią ani formą powieści, której bohater to całkowite zaprzeczenie świata i osobowości Piotra Wielguckiego. Autor nie daje się lubić, ale w powieści Berek można się zakochać od pierwszego wejrzenia, zawrzeć małżeństwo z rozsądku, a podobno nawet da się żyć na zasadach partnerskich. W imieniu autora polecam unikalną powieść Berek, unikalną dlatego, że jak stwierdził wybitnie inteligentny recenzent: „Chciałoby się napisać, że Berek to najlepsza polska książka na wiadome tematy, gdyby nie brak jakiejkolwiek do niej podobnej.”
Cóż to za „wiadome tematy”? To tematy polsko – żydowskie. Z tym, że w książce Wielguckiego nie pada ani razu słowo „Żyd”. Książka oparta na historii, ale role uczestników i bohaterów powieści są tutaj odwrócone. Tak, robi to różnicę. Wielgucki obnaża mechanizm sztucznego kreowania rzeczywistości i robi to bardzo dobrze. Polecam.
Oczywiście temat książek zakazanych nie jest tutaj wyczerpany, co powinno być dla wszystkich sygnałem do walki o wolność słowa pisanego. Nie tylko drukowanego, ale również tego zapisanego w Internecie. Do czego niniejszym zachęcam.
Źródła:
- „Gazeta Wyborcza. Początki i okolice”
- „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”
- „Niebezpieczne związki Donalda Tuska”
- "Moja walka o prawdę", Jacek Międlar, 2018r.
- "Mein Kampf", Adolf Hitler
- Miesięcznik „Znak”, 1987r.
- "Berek", Piotr Wielgucki
- www.money.pl
- www.wpolityce.pl