top of page

Z pamiętników guwernera

„W Polsce rzadko słyszało się o dokonanych zbrodniach lub zdradzieckich czynach, za wyjątkiem podania o zdrajcy Sicińskim, pośle na Sejm z Upity. Zato było zawsze mnóstwo gawęd i opowiadań o dziwnych zdarzeniach i przygodach, trafiających się na wielkich dworach magnackich, a także w skromnych dworkach i siedzibach szlacheckich.


Na Mazowszu dawnej ziemi nurskiej, niedaleko drogi, prowadzącej z miasteczka Czyżewa do Zambrowa, leżała kilkunastowłókowa wieś Grzymki, należąca z dawien dawna do starej rodziny Junoszów Gostkowskich, z której pochodziła moja matka. O tej miejscowości postanowiłem opowiedzieć kilka przygód, zasłyszanych w dzieciństwie.


Moja matka, jako jedynaczka była przez wszystkich niezwykle faworyzowana i pieszczona. Rodzice i trzech starszych braci spełniali skwapliwie wszelkie jej życzenia.


Wyszedłszy młodo zamąż, wkrótce była już poważną mężatką, otoczoną kilkorgiem dziatek, które troskliwie pielęgnowała i wychowywała.


W długie jesienne i zimowe wieczory siadaliśmy na niskich, drewnianych stołeczkach u nóg naszej

Z pamiętników guwernera

kochanej mateczki, a ta opowiadała nam zajmujące historje. Więc słuchaliśmy z ciekawością i przejęciem o „Królewnie, zaklętej w żabę”, o „Królewiczu, zaklętym w raka”, o „Trzech braciach, z których dwaj byli mądrzy, zaś trzeci niby głupi” i jeszcze wiele innych cudownych bajek.


Z biegiem czasu, gdyśmy podrośli, matka opowiadała nam ciekawe wspomnienia ze swej młodości. A było czego posłuchać, bo umiała pięknie opowiadać, zapewniając nas przytem, że wszystkie szczegóły były prawdziwe i zaczerpnięte z jej własnego życia.


Gdy skończyła lat dziesięć, została sierotą i wtedy dopiero pomyślano o jej wykształceniu. Lecz nauka młodych dziewcząt w owe czasy była niezmiernie utrudnioną, bo prywatnych zakładów naukowych, nawet w większych miastach, nie było, zaś w domu prawie nie uczono dzieci, gdyż trudno było o wykształconą osobę, któraby zechciała przyjąć obowiązki nauczycielki. Jeżeli więc przebywała na rezydencji jakaś daleka krewna, to ta mogła nauczyć zaledwie słabych początków i robótek ręcznych. Dla nabycia zaś szerszego wykształcenia młode panienki umieszczano w zakładach wychowawczych przy żeńskich klasztorach.


W Łomży przy klasztorze panien Benedyktynek znajdowała się szkoła dla córek szlacheckich. Korzystając z okazji, że kseni klasztoru, przewielebna matka Łopacińska była kuzynką Gostkowskich, oddano tam moją matkę.


Nauka w klasztorze było ciężka i surowa, bo troszczono się tam więcej o wzmocnienie ducha chrześcijańskiego, wszczepienie pobożności, umartwienie ciała i inne cnoty, aniżeli o wiadomości doczesne i świeckie. Więc matki klasztorne zachęcały swe uczennice do ćwiczeń religijnych, rozmyślań i śpiewania „godzinek”, zaś wcale nie dbały o jakiekolwiek uprzyjemnienie pobytu swoim wychowankom, zamkniętym w ponurym budynku. Przytem i pożywienie skromnie wydzielano: rano i wieczorem kubek mleka z kromką czarnego chleba, a w południe mało posilny obiadek, przeważnie postny, aby nie wpaść w grzech obżarstwa.


Taki tryb życia wydał się matce nieznośny, bo w domu nie była przyzwyczajona do tak surowego rygoru, dlatego też po paru latach uprosiła ojca, by ją wreszcie z klasztoru odebrał.”



Fragment książki Bronisława Piętki, nauczyciela pochodzącego z majątku Podjanowie. Pisownia zachowana w wersji oryginalnej.




bottom of page