top of page

Ks. płk Antoni Józef Warakomski, cz.II (3)


17 lutego 1940r. ks. Warakomski otrzymał przydział do Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich. Wraz z brygadą, 2 marca 1940r. przeniósł się do nowego miejsca stacjonowania, do St. Marcel.

W kwietniu Brygada otrzymała ufundowany przez biskupa Gawlinę sztandar, a ks. Warakomski odebrał przysięgę od Podhalańczyków.

Ks. Warakomski ("Wspomnienia wojenne...")

Ks. płk. Antoni Warakomski:


„Dnia 10 kwietnia przeżywamy wysoce nastrojowe chwile w m. Malestroit. W przeddzień, w godzinach wieczornych, jadę z dowódcą brygady na dworzec Questembert, aby tam powitać przyjeżdżającego na nasze uroczystości ks. biskupa Józefa Gawlinę. Jutro wielki dzień, Brygada Podhalańska otrzymuje sztandar z rąk wodza naczelnego, generała Władysława Sikorskiego, ufundowany i ofiarowany jej przez ks. biskupa Wojsk Polskich. Na uroczystościach, między wielu osobistościami świata dyplomatycznego, jest też ówczesny prezydent Rzeczypospolitej Władysław Raczkiewicz. Przed Mszą św. celebrowaną przez ks. biskupa polowego, przyjmuję przysięgę Brygady Podhalańskiej. Czujemy wszyscy, że oczekiwana chwila wyjazdu gdzieś w nieznane i dalekie… bliska.”


Niedługo po uroczystości wręczenia sztandaru brygada dostała rozkaz wymarszu. Kierunek – Norwegia. 23 kwietnia Brygada wyruszyła z Brestu, a 8 maja dotarła do Norwegii. 2 maja ks. Warakomski awansował do stopnia majora, ale na odpowiedni rozkaz czekał jeszcze wiele lat.

Podhalańczycy

Ks. płk. Antoni Warakomski:


„Podróż urozmaicona szeregiem próbnych alarmów, ćwiczeniami opl., niebezpieczeństwem łodzi podwodnych, zaminowanych wód oraz nalotami nieprzyjaciela. Płyniemy dwa tygodnie. Im dalej na północ, tym dni stają się dłuższe, wreszcie – „białe noce”, tak białe, że na pokładzie znalazłbyś przysłowiową igłę. Mszę św. odprawiam w dni powszednie w kabinie u siebie, gdzie też i spowiadam, a w niedziele i święta na pokładzie dla całej załogi, podobnie i księża kapelani na swoich statkach. Niezmiernie nastrojowe są te chwile nabożeństwa na pokładzie, urozmaicone śpiewem chóru żołnierskiego ad hoc zorganizowanego przez dra Tadeusza Pasiecznego. Dopiero w takich sytuacjach jak obecna można stwierdzić z całą pewnością, do jakiego stopnia ważną i doniosłą jest rola księdza kapelana w wojsku. Nie ma on ani chwili dla siebie. Żołnierz-emigrant obudził się. Póki widział ląd Francji, miał w nim psychiczne oparcie, a gdy tego zabrakło, począł szukać podpory i tu szukanie wskazało mu kapelana, aby móc rozwiązać swoje wątpliwości natury moralnej i patriotycznej. Kapelan jest oblężony chcącymi się spowiadać w obliczu grożącego w każdej chwili niebezpieczeństwa. Resztę czasu poświęca na obcowanie z żołnierzami. Budzi swymi gawędami stłamszony gdzieś tam w głębi jaźni emigranta patriotyzm. I to cieszy kapelana, regeneruje jego siły”.


Bitwa o norweskie miasto Narwik rozpoczęła się 9 kwietnia 1940 roku. Aktorami występującymi na tej wojennej arenie walki zbrojnej byli żołnierze alianckiego Korpusu Ekspedycyjnego zmagający się z potęgą III Rzeszy Adolfa Hitlera. Być może przebieg tej trzymiesięcznej bitwy nie interesowałby nas tak bardzo, gdyby nie udział w niej polskiej Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich (SBSPodh) i ks. Warakomskiego, który dbał o zaopatrzenie i morale żołnierzy.

Ks. Warakomski  ("Wspomnienia wojenne...")

Ze względu na swoje położenie miasto było bardzo ważnym punktem strategicznym, dlatego walki, które toczyły się o zdobycie Narwiku były bardzo zacięte. Miasto bronione było przez ponad pięć tysięcy żołnierzy niemieckich, dowodzonych przez gen. Eduarda Dietla. Główną siłę Niemców stanowił 139 pułk strzelców, w skład którego wchodzili świetnie wyszkoleni piechurzy górscy. Siły aliantów były o wiele większe, wręcz przytłaczające. Przeciwko Niemcom stanęło ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy wojsk sprzymierzonych, w tym francuska Legia Cudzoziemska oraz brytyjska 24 Brygada Kawalerii Królewskiej.

Wśród żołnierzy alianckich znaleźli się również Polacy. Mówiąc ściślej, wspomniana już, sformowana w styczniu 1940r. SBSPodh, licząca blisko pięć tysięcy żołnierzy.


Prawie cała obsada SBSPodh, w nocy z 27 na 28 zaatakowała drugi batalion 139 pułku strzelców górskich, wspieranych przez marynarzy – rozbitków z okrętów wojennych i pojedyncze grupy spadochroniarzy. Niemcy nie tylko byli dobrze wyszkoleni i przygotowani do warunków, w jakich przyszło im walczyć, ale stanowili załogę, która miała się bronić przed natarciem, a więc mieli czas na zamaskowanie swoich pozycji i wstrzelanie się w konkretne punkty przewidywanego natarcia. Początkowy sukces w postaci zdobycia jednego ze wzgórz przez drugi batalion dowodzony przez ppłk Władysława Deca nie trwał długo, Niemcy odzyskali utracony punkt strategiczny. Do tego zawiodła radiostacja, co uniemożliwiło podanie namiarów do ostrzału dla artylerii brytyjskiej Royal Navy, która panowała na wodach w pobliżu Narwiku. Tutaj należy nadmienić, że w bitwie o Narwik brały również udział załogi naszych okrętów, w tym kontrtorpedowców (niszczycieli): ORP „Grom”, ORP „Burza” i ORP „Błyskawica”. ORP „Grom” podczas walk został trafiony przez niemiecki bombowiec He 111 i zatonął, a wraz z nim 59 członków załogi.

Trochę bardziej szczęśliwe było natarcie pierwszego batalionu, dowodzonego przez mjr. Wacława Kobylińskiego. Tutaj nasi Podhalańczycy zdobyli kilka wyznaczonych punktów strategicznych i skierował się do miasta Nyborg. W tej sytuacji Niemcy zmuszeni zostali do wycofania się z Narwiku. Aby uniknąć całkowitego zniszczenia rozpoczęli szybką ewakuację. Ostatnia łódź z ewakuującymi się żołnierzami niemieckimi została ostrzelana przez Polaków i zatonęła, a wraz z nią większość załogi.

ORP "Orzeł"

Ks. płk. Antoni Warakomski:


„Pierwsze zetkniecie Podhalanina w boju i okrzyk Niemców – „und wieder die verfluchten Polen!” Nie wierzy szwab swoim oczom. Przecież wmówiono w niego poprzez prasę, ulotki i megafony, że wyprawa Polaków została zatopiona w drodze do Norwegii i to nie raz, skądże się więc wzięli? Są wszędzie, gdzie trwa walka o wolność! Kapelani obsługują oddziały walczące, będąc wraz z żołnierzem na pierwszej linii. Posługi swoje świadczą w razie potrzeby swemu rodakowi, Brytyjczykowi, strzelcowi alpejskiemu, legioniście cudzoziemskiemu i wreszcie Norwegowi – gospodarzowi”.


Żołnierze Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich byli bohaterami pierwszego zwycięstwa militarnego nad Niemcami, w trwającej od września 1939r. wojnie. Brygada straciła wówczas bezpowrotnie 97 żołnierzy, którzy polegli w boju i 28, których uznano za zaginionych. Ci, co przeżyli byli podziwianymi przez wszystkich bohaterami. Niezawodny sposób na poderwanie płci pięknej, mieścił się w kilku słowach w języku międzynarodowym: „Narwik bum, bum…”.

Fot. M. Szumański, NAC

Ks. płk. Antoni Warakomski:


„Duch żołnierza polskiego, tak zdrowego, jak i rannego, jest wybitnie wzorowy. Ciężko ranni, których odwiedzam, onieśmielają wprost swoją bezprzykładną, bezinteresowną ofiarnością i wysokim patriotyzmem. Konający z ciężkich ran moździerza żołnierz, zapytany przeze mnie, czy bardzo cierpi, odpowiada, że „to głupstwo”, jednocześnie zapytuje: „Czy Narvik zdobyty, Niemcy przegnani, generał zdrów…?” – Tak, Narvik zdobyty. Dnia 27 maja 1940r. o godz. 23.40 zaczęło się „przygotowanie” – ogień z artylerii jedenastu jednostek morskich i „coś niecoś” z lądu. Ziemia jęczy przez dwie i pół godziny, a następnie idzie żołnierz… Ankenes i Narvik palą się. Z czterech stron posuwa się atak na Narvik. Praca i odwaga uwieńczona sukcesem! Żołnierze opowiadają, że widzieli Niemców z ich dowódcą na czele, jak w panicznym strachu gnali w kierunku granicy szwedzkiej, ratując się od niewoli… osobiście tego nie widziałem, powtarzam tylko to, com słyszał. Narvik zdobyty. Zadanie aliantów wykonane. Żołnierz w linii chce się na gwałt bić, powodzenie na froncie rozzuchwala go i pcha do niesłychanie bohaterskich wyczynów. To wprawia w podziw obcych towarzyszy broni, rodzi paniczny strach u nieprzyjaciela na samo wspomnienie o strzelcu polskim. Znajduje to również odpowiednią cenę w oficjalnym rozkazie gen. Bethouarta, który strzelca podhalańskiego stawia na pierwszym miejscu przed wszystkimi oddziałami wojsk francuskich, jako przykład żołnierza pełnowartościowego. Niestety, nie danym nam było doprowadzić rozpoczętego dzieła do końca. Niepowodzenia na froncie flandryjskim zmuszają nas do wycofania się z Norwegii”.


Brygada musiała się wycofać do Francji, dlatego 14 czerwca Polacy znowu znaleźli się w porcie Brest. Obrona Francji nie trwała zbyt długo. Cała potęga Francji skapitulowała przed Niemcami. Polacy nie mogli uwierzyć, że Francuzi nie chcą walczyć. 17 czerwca podpisane zostało porozumienie z Niemcami o zawieszeniu broni. Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich została rozwiązana. Polacy skierowali swoje kroki w kierunku Anglii, gdzie mieli nadzieję nadal walczyć z wojskiem Hitlera i jego sprzymierzeńcami.

Wobec rozwiązania Brygady, ks. Warakomski rozmontował sztandar, spakował go do plecaka i z takim bagażem na plecach, wraz z grupką żołnierzy wyruszył do Anglii. Przedzierając się przez tereny zajęte przez Niemców, zdobyli niewielki holownik o nazwie „Abeville” i na jego pokładzie opuścili Francję, aby 21 czerwca 1940r. przybić do portu Plymouth w Anglii. Bezpiecznie dowieziony sztandar został przekazany kapitanowi Antoniemu Tomaszewskiemu, po czym żołnierze wyjechali do Szkocji. Sztandar spłonął w 1944r. podczas bombardowania.


Ks. płk. Antoni Warakomski:


„Dnia 18 czerwca 1940r. generał Bethouart zwalnia brygadę ze swego dowodzenia, żądając jednocześnie zwolnienia z wojska żołnierzy polskich, pochodzących z Francji. Generał Bohusz-Szyszko wydaje rozkaz kierowania się ku portom i wyjazdu na teren Wielkiej Brytanii. W ostatniej tragicznej chwili, mając już niemieckie jednostki pancerne przed sobą i dwadzieścia minut drogi za sobą, w

Gen. Szyszko-Bohusz

dość dziwnych okolicznościach zabieram w miejscowości St. Dominik uprzednio przeze mnie rozmontowany sztandar brygady (samą płachtę, głowicę i gwoździe) do plecaka i torby po masce gazowej. W miejscowej „kafejce” zrywam ze ściany mapkę Francji, aby mieć coś dla orientacji. Kierowcę ciężarówki z oddziału gospodarczego, Polaka-emigranta francuskiego, zaprzysięgam, że postara się dowieźć nas do Brest (znów to miasto). I tak mając w plecaku i torbie ów drogi skarb – nasz sztandar – pędzę z grupką żołnierzy ubezpieczających w samochodzie z beczkami benzyny. Ewentualnie sztandar spalimy, ale szwabom nie oddamy. Dzielący nas od portu 170 km odcinek przebywamy zdrowi i cali. Dwukrotnie przejeżdżamy przez zajęty przez wroga teren. Około godz. 23.30 wpadamy do palącego się, rabowanego, zatłoczonego i bombardowanego portu Brest. Widok makabryczny. Pijani marynarze i wojsko francuskie w rozchełstanych mundurach rabują sklepy i domy prywatne…”


Dzięki pomocy ks. George’a Galbraitha z parafii Matki Boskiej w Lourdes ks. płk Warakomski zdobył cały szereg rzeczy niezbędnych do funkcjonowania kantyny wojskowej, za którą był odpowiedzialny już dużo wcześniej.


Ks. płk. Antoni Warakomski:


„W miarę możliwości zaspokajam i potrzeby materialne żołnierza, starając się o zdobycie najniezbędniejszych rzeczy do kantyn, w czym wydatnie pomaga mi ks. Galbraith. No bo pobyt w obozie nie należy do luksusowego, uwzględniając szkocki klimat. Potworna wprost wilgoć, rodząca się ze stałych opadów. Zapytany kiedyś starszy Szkot cywil, czy bywa tu kiedyś lato, odpowiedział po namyśle: „A jakże, w ubiegłym roku, pamiętam jak dziś, słońce było we środę”. W takich warunkach namioty bez podłóg, rozłożone przy tym na gołej trawie, nie przysparzały entuzjazmu. Chociaż chłopaki nasze i na to znaleźli sposób. Podczas którejś z rzędu inspekcji wykryto sporo wełny pod kocami, przykrywającymi gołą ziemię. Skąd się wzięła? Ze słynnych owiec szkockich, masowo pasących się w okolicy i subtelnie podskubywanych przez Podhalan. Czyżby atawizm?! Wiadomo, juhasy ze Śląska i kresów wschodnich. Wspomniałem o kantynach, bo też początkowo racje żywnościowe były nader skąpe, a przy tym pieprzne (kuchnia brytyjska). Pragnienie męczyło wszystkich. Ale i na to znalazł się sposób. Tylko dojarze szkoccy byli mocno zdziwieni wybitnym spadkiem mleczności pasących się w pobliżu swoich krów”.

Gen. Sikorski wśród Podhalańczyków

W lipcu ks. Warakomski zorganizował apel poległych, na który przybył gen. W. Sikorski. Tego dnia generał, jako Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych, nadał sztandarowi Order Virtuti Militari. SBSPodh poniosła do tego czasu ogromne straty, co spowodowało przeformowanie jej w 6 batalion strzelców podhalańskich.


Ks. płk. Antoni Warakomski:


„Dnia 17 lipca 1940r. za zgodą płk. Chłusewicza, ówczesnego dowódcy podhalan, urządzam uroczysty apel poległych z naszej brygady, poprzedzony spowiedzią i Komunią św., przyjeżdża do nas wódz naczelny, gen. Wł. Sikorski, aby „… za chwalebne czyny i rozsławienie imienia żołnierza polskiego po całym świecie…” – nadać sztandarowi naszemu najwyższe odznaczenie bojowe – Order Virtuti Militari. Tego też dnia dekoruje szereg żołnierzy brygady Krzyżami Virtuti Militari i Walecznych. Oświadcza też publicznie, że wbrew zakusom nieprzyjaznych ludzi brygada nie przestanie istnieć, chociażby i dlatego, że uratowała swój sztandar. Był to najpotężniejszy zastrzyk na zmartwychwstanie ducha żołnierza – podhalanina. (…)

Z resztek brygady formuje się Batalion Podhalański, który ma przyjąć i kultywować świetne tradycje Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich. Przy nim też zostaje sztandar brygady”.


1 października 1940r. ks. Antoni został mianowany kapelanem 5 Brygady Kadrowej Strzelców stacjonującej w Moffat. Brygada miała zadania przeciwdesantowe, czyli strzegła wybrzeża Szkocji przed desantem wroga.



Na podstawie:

- „Narwik”, Felicjan Majorkiewicz

- „Udział kapelanów wojskowych w drugiej wojnie światowej”,

pod red. ks. płk. dr. J. Humeńskiego

- "Wspomnienia wojenne kapelanów wojskowych 1939-1945",

pod red. ks. płk. dr. Juliana Humeńskiego

- „Krokiem zdobywców”, Innocenty Libura

- „Wiadomości Kościelne Diecezji Łomżyńskiej”, nr. 9, Łomża 1. XI. 1928r.

- „Zeszyty Naukowe Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego”, nr. 13/1999r., G. Socik

- „Jeśli zapomnę o nich…”, Grażyna Lipińska

- „Marsz czarnych diabłów”, Evan McGilvray

- Narodowe Archiwum Cyfrowe

bottom of page