top of page

Rok 1920

10 marca 1920 roku bolszewicy zaaprobowali ambitny plan „rozgromienia Polski”. Droga towarzyszy komunistycznych miała prowadzić na Zachód, aż do podboju całego świata, po „trupie białej Polski”. Główne uderzenie Frontu Zachodniego przewidziane było na Polesiu, na północ od rzeki Prypeć.


Ekspedycyjny kondukt, z przygotowaną trumną na trupa Polski nie pędził zbyt szybko. Wiedzieli bowiem „żałobnicy”, że ofiara choć schorowana, to bynajmniej trupem jeszcze nie śmierdzi.


Doskonale działający wywiad polski donosił, że bolszewicy ściągają posiłki i koncentrują je na kierunku przyszłej ofensywy. Józef Piłsudski nie zamierzał siedzieć i czekać na rozwój wypadków. Postanowił podjąć działania wyprzedzające. Polska podpisała umowę z Ukrainą, na mocy której zobowiązywała się pomóc w utworzeniu niepodległej Ukrainy. Wg. koncepcji Piłsudskiego państwo ukraińskie stanowiłoby strefę buforową – rodzaj zderzaka na agresję rosyjską. Przy okazji, w doraźnej potrzebie chwili 25 kwietnia Polska uderzyła w kierunku Kijowa i rozgromiła 12 Armię bolszewicką.

J. Piłsudski w Komorowie (NAC)

Bolszewicy, po ochłonięciu zaatakowali nie czekając na pełną koncentrację swoich wojsk. Takie właśnie były nadzieje strony polskiej. Bolszewicy mieli zaatakować, zanim skoncentrują pełne składy armijne.


14 maja wojska Frontu Zachodniego dowodzone przez Michaiła Tuchaczewskiego ruszyły do ofensywy. Ciężkie walki trwały trzy tygodnie. Ich skutkiem było przechylenie szali zwycięstwa na stronę Polską. Niestety zaczęło brakować odwodów, co przedłożyło się na przerwanie frontu na Ukrainie, gdzie w kierunku Warszawy pędziła ogromna 1 Armia Konna dowodzona przez Siemiona Budionnego. Od 5 czerwca wojska polskie były w odwrocie. 23 lipca załamała się polska linia obronna nad rzeką Niemen. Bolszewicka konnica wkroczyła na tereny białostocczyzny i niebawem osiągnęła linię rzeki Bug.


Jan Ziółek, żołnierz 30 Pułku Strzelców Kaniowskich:


„Po wyjściu z Białegostoku cieszyliśmy się większą swobodą, ponieważ Rosjanie zatrzymali się na dłużej. Dopiero trzeciego dnia wieczorem przyszedł rozkaz, że do rana musimy przeprawić się po moście na drugą stronę Bugu. (…)


Przez całą noc uciekaliśmy biegiem. Kiedy nad ranem znaleźliśmy się w pobliżu przeprawy, nieprzyjaciel zdążył już ustawić stanowiska karabinów maszynowych. Rosjanie zaczęli nas ostrzeliwać, ale szybko zorientowaliśmy się, że jest to niewielka grupa żołnierzy, która nie miała odwagi przejść na drugą stronę rzeki, aby zamknąć nam drogę. Pod ostrzałem przebiegliśmy po moście na drugi brzeg. (…) Po przejściu ostatnich oddziałów most został wysadzony, dzięki czemu, przynajmniej na krótko, oderwaliśmy się od przeciwnika. Odgrodzeni rzeką, poczuliśmy się mniej zagrożeni, mieliśmy też przed sobą Warszawę, i to wszystko spowodowało, że ponownie wstąpił w nas duch walki.


Naprzeciwko nas wyjechały „chrzestne matki”. (…) Każdy żołnierz otrzymał od nich paczkę z zawartością: 100 sztuk papierosów, czysta bielizna, ręcznik, mydło, skarpety, słodycze, chleb, puszka konserw, karty pocztowe i ołówek. Można więc było napisać do domu list.”


Sytuacja była tragiczna. Kto żyw uciekał ze stolicy Polski. Zagraniczni dyplomaci uciekali w popłochu, niszcząc po drodze część dokumentów, których nie mogli zabrać ze sobą. Pozostał jedynie przedstawiciel Watykanu, arcybiskup Achille Ratti (późniejszy papież Pius XI), który nie wahał się spojrzeć diabłu w oczy. W roku 1922 odznaczony został Orderem Orła Białego.


Michaił Tuchaczewski:


„Ciągłe niepowodzenie, ciągłe cofanie się, ostatecznie złamały zdolność do boju armii polskiej. Było to już nie to wojsko, z którym wypadło nam się mierzyć w lipcu. Całkowite zdemoralizowanie, całkowita niewiara w możliwość powodzenia podkopały siły zarówno dowódców, jak i rzeszy żołnierskiej. Cofano się nieraz bez żadnego powodu. Tyły były wprost zawalone przez dezerterów”.


Podobnie jak inni wielcy dyktatorzy (Stalin, Hitler) Józef Piłsudski w chwili kryzysu opuścił swoich żołnierzy. Dowodzenie nad Wojskiem Polskim przejął gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski. Na stanowisku pozostał również premier Wincenty Witos, który 24 lipca stanął na czele Rządu Obrony Narodowej.

Plakat propagandowy

30 lipca 1920r W. Witos pisał w odezwie do włościan:


„Gdyby zaszła taka potrzeba, musimy podjąć walkę na śmierć i życie, bo lepsza nawet śmierć niż życie w kajdanach, lepsza śmierć niż podła niewola. Precz z małodusznością, precz ze zwątpieniem. Ludowi, który jest potęgą, wątpić nie wolno, ani rezygnować nie wolno! Trzeba ratować Ojczyznę, trzeba jej oddać wszystko - majątek, krew i życie, bo ta ofiara stokrotnie się opłaci, gdy uratujemy państwo od niewoli i hańby”.


12 lipca Józef Piłsudski podał się do dymisji. Tak wspominał ten moment Wincenty Witos:


„W ciągu rozmowy wyjął z kieszeni niezapieczętowany list i odczytał go głosem ogromnie niewyraźnym i zmienionym. Na czterech kartkach małego formatu mieściła się dość obszernie umotywowana jego dymisja ze stanowiska Naczelnika Państwa. W piśmie tym zaznaczał między innymi, że nie wiedząc, czy i kiedy będzie mu dane wrócić z placu boju, którego losy uważa za niepewne, mnie prosi i upoważnia do zastępowania go na jego urzędzie. Co zaś do samej rzeczy i pisma, prosi o zachowanie bezwzględnej tajemnicy tak długo, jak tego będą wymagały stosunki, i ja sam uznam za potrzebne”.


Jeden z nielicznych, którzy pozostali w stolicy obok nuncjusza Stolicy Apostolskiej, szef francuskiej misji wojskowej gen. Maxime Weygand pisał:


„Wszyscy byli zdziwieni, a ja pierwszy, widząc, że wódz naczelny porzuca kierownictwo całości bitwy”.


Pod koniec sierpnia, już po zwycięskiej bitwie warszawskiej gen. Weygand przypisał zwycięstwo determinacji i strategii Polaków:


„To zwycięstwo, które jest powodem wielkiego święta w Warszawie, jest zwycięstwem polskim. Operacje wojskowe zostały wykonane przez generałów polskich podług polskiego planu operacyjnego. To bohaterski naród polski sam siebie uratował”.

Mogiła w Szumowie

Innocenty Libura w swoich wspomnieniach, o bitwie pod Paprocią Dużą pisał:


„- We wsi nieprzyjaciel – meldunek od czoła.

- Karabiny maszynowe od przodu!

- Bagnet na broń! Hurra!

Pędzi wiara przez niezżęte jeszcze owsy, przez kartofliska i zagony buraków. Płaszcze w biegu przeszkadzają, plączą się koło nóg niewygodnie. Zasapał się czarny wąsal – sekcyjny lekceważonych „młodzioków” – nie może za nimi nadążyć. A Mietki, Tomcie, Bohdany skaczą przez miedze i bruzdy jak zające. Potrząsają groźnie karabinami i ryczą „hurra!” – jak niegdyś na kursie pod Sikorką czy na Pustyni Błędowskiej. Przychodzi im to tym łatwiej, że tamci prawie nie strzelają. Przerazili się widać ich groźnym widokiem.

Zdobywszy wioskę, wiara zapija mleko, które sobie tamci przygotowali, ociera bohaterski znój z czoła. Ale okazuje się, że to nie koniec – z następnej wsi wychodzi długa tyraliera. Widać ją jak na dłoni.

- Naprzód! – biegną chłopaczki, przypadają do ziemi, pukną raz i drugi i znów się podrywają. Krzyczą nawet i wymachują karabinami.

Ale tamci nie chcą uciekać. Strzelają coraz częściej i nawet trafiają: ktoś dostał po łapce, jednemu z częstochowiaków przestrzelili łydkę, ale można jeszcze wytrzymać. Zbliżywszy się na paręset metrów, obie strony przypadły do ziemi i pukają dalej.”

Szumowo. Mogiła poległych.

Tak walczyli młodzi chłopcy, ochotnicy z 201 Ochotniczego Pułku Piechoty.


„Wspólna praca”, pismo poświęcone sprawom Ziemi Łomżyńskiej zamieściło taki oto tekst:


„Podczas odwrotu wojsk naszych, w czasie inwazji bolszewickiej w roku 1920, niektóre oddziały znalazły się w bardzo trudnem położeniu, z powodu odcięcia im odwrotnej drogi przez nieprzyjaciela. W takich warunkach znalazł się 201 pp ochotniczej, gdy hordy bolszewickie, przedarłszy się do stacji kolejowej Czyżew i posuwając się w kierunku na osadę Andrzejewo, parły na m. Ostrów i szosę Zambrów – Ostrów, zagrażając odwrót pułkowi. W momencie tym, w dniu 4 VIII 1920 r., na polach wsi Paproci i Pęchratki 201 pp stoczył bitwę z nieprzyjacielem, po której bolszewicy odstąpili, a nasze wojska wycofały się w kierunku na m. Ostrów.


W bitwie tej wielu żołnierzy-ochotników, walcząc z najeźdźcami w obronie Ojczyzny, legła na polu bitwy śmiercią bohaterską. Ciała ich później przeniesione zostały i pochowane w bratniej mogile na cmentarzy parafialnym w Szumowie.”


Kanonier w 10 Pułku Artylerii Polowej Stanisław Rembek:


„Na jakieś cztery wiorsty przed Ostrowią zatrzymaliśmy się w lesie na obiad. Wtem na przodzie wybuchła straszliwa strzelanina karabinów ręcznych i maszynowych. Na szosie zaczęli padać zabici i ranni. (…) Ruszyliśmy szosą, na której panowało jakieś krwawe piekło. Zjechaliśmy potem na prawą stronę i zaczęliśmy bić bez wytchnienia z leśnej polany. Zmniejszaliśmy ciągle celownik, tak że w końcu jeden granat trafił w sosnę tuż nad szosą, wywołując jeszcze większą panikę w taborach. Mimo to bolszewicy nacierali coraz bliżej. Kule gwizdały i postukiwały w pnie wokół nas, że aż porucznik kulił się za tarczą . Piechota uciekała poza działo z granatami w rękach albo strzelając nam nad głowami.


Nagle rozległ się przeraźliwy wrzask: „Hurra!”. To major Walter konno poprowadził do kontrataku swój pułk. W mig cała polana i szosa przed nami opustoszała, co żyło bowiem, ruszyło w wytworzoną przez niego wyrwę. Strzelaliśmy jeszcze przez pewien czas dla wsparcia ataku, a potem zaprzodkowaliśmy i pojechaliśmy ostrożnie okólną drogą do szosy w kierunku Ostrowi. Nie mieliśmy pojęcia, w którą stronę nasi się przebili. Na szosie nie było żywego ducha. Leżały tam tylko wozy z pozabijanymi końmi i trupy naszych żołnierzy wśród krwawego śmietnika szarpi, bandaży, część oporządzenia i kałuż krwi.”


Nieznany z nazwiska rolnik spod Małkini:


„Znaleźliśmy się pod panowaniem bolszewickim na prawie całe dwa tygodnie. Przyjechał do mnie konno młody Żydek z Małkini, przedstawił mi się jako żandarm bolszewicki i rozkazał mi zwołać natychmiast zebranie gromadzkie w celu wyboru członków sowietu wiejskiego. Na przewodniczącego sowietu powołano mnie, na sekretarza zaś jednego z sąsiadów, nie umiejącego wcale pisać.


Nazajutrz rano ten sam Żydek przywiózł mi rozkaz stawienia się w rewkomie gminnym. Udałem się więc do Małkini, gdzie na plebanii urzędował rewkom. (…)

Prezesem rewkomu małkińskiego – którego zadaniem było organizowanie ustroju bolszewickiego w najbliższej okolicy – był towariszcz Borysow, nieokrzesany Moskal (…) Przyjął nas leżąc na księżej kanapie, w brudnej rubaszce i jakichś chodakach na nogach, a jak mi się zdawało – był nawet pijany.”


Julian Marchlewski:


„Ogromnie charakterystyczne wydaje mi się zdanie wypowiedziane w rozmowie ze mną przez chłopa, gospodarza średniego w Łomżyńskiem. Gdy mu mówiłem, że komuniści gotowi są dać darmo chłopom część ziemi folwarcznej, oświadczył kategorycznie, że chłopi darmo nie wezmą i tak to uzasadniał: dziś dacie, a jutro na nowo dzielić będą i moje zabiorą. Po czym zakończył twardo: cudzego nie chcę, a mojego nie ruszajta”.


Warszawa opuszczona przez Józefa Piłsudskiego walczyła do końca. Na czele państwowości stał Wincenty Witos. Szefem Sztabu Wojska Polskiego był gen. Rozwadowski. Frontem północnym dowodził gen. Józef Haller, a nad Wisłą operował gen. Władysław Sikorski. To oni są ojcami zwycięstwa pod Warszawą w 1920 roku.


Witowt Putna:


„Szosa z Białegostoku w stronę Ostrowi Mazowieckiej, poczynając od siódmej wiorsty od miasta i dalej na zachód, na około dwanaście wiorst, była zatamowana taborami i grupami zdemoralizowanych czerwonoarmistów. Cała ta masa taborów stała w zwartej i coraz bardziej zagęszczającej się kolumnie, złożonej z czterech, a gdzieniegdzie i sześciu furmanek w rzędzie. Czoło tej kolumny, zatrzymane przez przeciwnika, który przechwycił szosę na zachód od Białegostoku, stało nieruchomo, gdy tymczasem z zachodu ława taborów i resztki oddziałów cały czas napierały. Wszystko to tworzyło bezładny obraz rozgromionej masy, która straciła wiarę w możliwość walki i nie słuchała rozkazów.”


Gen. Lucjan Żeligowski pod Kolnem:


Gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski

„Widok pola walki robił przykre wrażenie. Leżała na nim wielka ilość trupów. Byli to, w ogromnej większości, nasi żołnierze, ale nie tyle ranni i zabici w czasie walk, ile pozabijani po walce. Całe długie szeregi trupów, w bieliźnie tylko i bez butów leżały wzdłuż płotów i w pobliskich krzakach. Byli pokłuci szablami i bagnetami, mieli zmasakrowane twarze i powykłuwane oczy. W tym czasie zameldowano mi, że przyjechał angielski generał z kilkoma angielskimi oficerami (…) Byłem wzburzony. „Może pan generał zechce opowiedzieć panu Lloyd George’owi – powiedziałem wówczas – jak jego przyjaciele polityczni obchodzą się z naszymi jeńcami”. Generał i oficerowie angielscy milczeli.”


Nie po raz pierwszy i niestety nie po raz ostatni Anglicy zdradzili nas w obliczu trwogi…


Niestety znowu, w chwili kiedy nadarza się okazja do promocji Polski na arenie międzynarodowej, nasz Rząd nie stanął na wysokości zadania. Okrągła rocznica bitwy warszawskiej; bitwy która powstrzymała zalew bolszewizmu na Europę i resztę świata przechodzi niezauważona. Nawet w Warszawie nie udało się wywalczyć godnego, monumentalnego pomnika, który odzwierciedlałby rangę zwycięstwa z 1920 roku. Walka o pomnik gen. Rozwadowskiego ciągle trwa…


Lord Edgar Vincent D'Abernon

Źródła:

- „Orzeł biały, czerwona gwiazda”, Norman Davies

- „Rok 1920”, Józef Piłsudski

- „Dzienniki. Rok 1920 i okolice”, Stanisław Rembek

- „Pamiętniki chłopów”, Warszawa 1936r.

- „Zwycięstwo pod Warszawą”, Agnieszka Knyt

- „Wspólna praca”, nr. 18/1925r.

- „Wspólna praca”, nr. 19/1925r.

bottom of page