„Ale serce boli” – Sławomir Lindner
W każdą sobotę po zajęciach zajeżdżały na szosę przy szkole chłopskie wózki.
- Panie podchorąży, jadziem?
I wyelegantowany cuduś z braku innego środka lokomocji jechał furmanką na dworzec. W Warszawie na dworcu Wileńskim brało się już dryndę albo taksówkę. W niedzielę po południu na stacji w Ostrowi znów czekały furki.
Chodziliśmy już ubrani w eleganckie mundury oficerskiego kroju, które po odpruciu galonów i naszyciu gwiazdek służyły nam później jako mundury ćwiczebne. Dostaliśmy też szasery oficerskie i sztyblety. Z tymi sztybletami niektórzy mieli ciężkie zmartwienie, bo zrobiono je nam tuż przed reprezentacyjnym balem szkoły, który odbywał się w Dolinie Szwajcarskiej. Nowe, nie rozchodzone obuwie spowodowało całkowitą nieobecność wielu tancerzy na Sali balowej, bo woleli siedzieć przy bufecie. Niektórzy nawet na to nie mogli się zdobyć i siedzieli w skarpetkach po różnych zakamarkach.
Co tu kryć? Było między nami wielu, którzy pierwszy raz włożyli skarpetki do tego wytwornego obuwia. Dotychczas chodzili w onucach. (…)
Wieczorem leżeliśmy w rowach po dwóch stronach leśnej drogi, kiedy przyjechały kuchnie polowe. Jedna zatrzymała się obok mnie. Nie chciało mi się odpiąć menażki od plecaka. Powiedziałem, że nie będę jadł. Kapral dowodzący tą gulaszową armatą wziął chochlę parującej kaszy i wysypał obok mojego nosa na płaski kamień, odgarnąwszy z niego śnieg. Odruchowo zacząłem brać ją palcami i jeść. Po minucie w pośpiechu odpiąłem menażkę i podałem. Kapral się roześmiał: „Nie pan pierwszy tak zareagował, panie podchorąży – powiedział. – Wielu już w ten sposób do jedzenia namówiłem”. (…)
Nazajutrz pognaliśmy dalej. Działałem jak automat. Ożywił mnie dopiero widok szarżującej kawalerii. Były to szwadrony 5. pułku ułanów Zasławskich z Ostrołęki, który często spotykaliśmy w czasie naszych ćwiczeń. (…)
W Zambrowie nocowaliśmy po prywatnych domach na strychach. Było nam tam potwornie gorąco, ponieważ grzały kominy.
Nazajutrz wyruszyliśmy do Ostrowi Mazowieckiej. Pierwszą przerwę w marszu poświęciliśmy na: „Rozejść się. W prawo wystąp!” Kto nie widział kilkuset chłopa kucających w szczerym polu na śniegu z karabinem przewieszonym przez szyję i z plecakiem na plecach, ten nie wie, co jest śmieszne. Było to najlepiej nawiezione pole w województwie. (…)
Pod Brokiem ćwiczyliśmy przeprawę przez rzekę. Marsz do miejsca przeprawy był cudowny. Piękna pogoda i nie za gorąco. Ale po drodze złapał nas taki ulewny deszcz, że przemokliśmy do suchej nitki. Deszcz był ciepły, prawie tropikalny i tak gęsty, że szliśmy jak po dnie jeziora. Czułem, jak woda ciurkiem płynie mi po plecach. Chlupała w butach. Kiedy przyszliśmy nad rzekę, kazano nam się rozebrać, zawinąć ubrania, sprzęt i broń w jeden wielki węzeł i tak przechodzić. Moja kompania poszła na pierwszy ogień. Zaczęliśmy się śmiać i ruszyliśmy na drugi brzeg rzeki, nie zdejmując ubrań ani butów. Stwierdziliśmy, że nie jesteśmy wcale bardziej zmoczeni niż przedtem. Ale ćwiczenia są ćwiczeniami i z powrotem musieliśmy jednak nieść swoje węzły na głowie. Woda w brodzie po pachy. Potem pozwolono nam się wykąpać. Pluskaliśmy się w kryształowo czystej wodzie Bugu dość długo, by odwlec operację wciągania na siebie mokrej bielizny, drelichów i butów. Ale żywy, kilkunastokilometrowy marsz wysuszył na nas ubranie całkowicie. (…)
Wykłady skończyły się i cała szkoła pomaszerowała do Czerwonego Boru. Był to wielki poligon, cały w lasach, niedaleko Zambrowa. Dzięki temu poligonowi umieszczono w Zambrowie Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii, drugą po Włodzimierzu Wołyńskim. (…)
W Czerwonym Borze mieliśmy odbyć strzelanie pojedynczym cekaemem i pełną baterią, zbiorowe strzelanie z broni ręcznej i artyleryjskie. Mieszkaliśmy w barakach i w chałupkach w najbliższych wsiach na skraju poligonu. Pamiętam Krajewo Borowe i zdaje się Krajewo Szlacheckie. Zamieszkiwali te wsie prawie sami Krajewscy. I gospodarstwa, i ludzie bardzo różnili się od reszty Podlasiaków. W gospodarstwach było czyściej, domy lepiej utrzymane. A panny Krajewskie jedna w drugą. Jak szły do kościoła, to było na co oko wypiąć. Taka jak zahaczy biodrem o drzwi, to z futryną wyrwie.
Ostrzelaliśmy się jak bąki, mówiąc słowami Władka Hessa. Zobaczyliśmy, co to jest ogień baterii złożonej z dwunastu cekaemów. Strzelanie odbywało się na dużym celowniku, figury roznosiło po prostu w strzępy.
コメント