Rok 1900
W dalekich Indiach panuje głód. W Afryce toczy się wojna (burska). W Chinach trwa tak zwane powstanie bokserów. Światem targają niepokoje. O kolejnym powstaniu od dawna myślą również Polacy, których kraj podzielili między siebie zaborcy. Niebawem nastąpi słynny strajk dzieci wrześnieńskich, bojkotujących nauczanie religii w języku niemieckim. Polak (Leon Czolgosz) zastrzeli prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Williama McKinley’a. Zbliża się Wielka Wojna między narodami, o którą od lat modlą się Polacy. Wojna, która przyniesie niepodległość…
W lutym 1900 r. carska policja aresztowała Józefa Piłsudskiego. Trafił do owianego złą sławą X Pawilonu warszawskiej Cytadeli. Henryk Sienkiewicz opublikował powieść pt. „Krzyżacy”, dodającą otuchy Polakom, a w Warszawie powołano policję polityczną, pod oficjalną nazwą: Wydział Ochrony Porządku i Bezpieczeństwa Publicznego. Walka o tożsamość mieszała się z problemami egzystencjonalnymi schyłku stulecia. Wielka Wojna była już w toku, kiedy do redakcji gazety pt. „Echa Płockie i Łomżyńskie” wpłynął list z Ostrowi Mazowieckiej. Jest on do dzisiaj ciekawym źródłem informacji o problemach, z jakimi borykali się ówcześni mieszkańcy miasta, a także zdarzeniach, mających miejsce w minionej epoce. Oto opis miasta, nadesłany przez Jerzego Proniewicza:
Domy nędzne, nizkie, nieraz jeszcze kryte deskami, z roku na rok reperowane i łatane, stoją to szczytem, to frontem do ulicy – i naogół szpetnie i brudno wyglądają. Jednem słowem miasto robi wrażenie jakiejś dużej wsi bez wszelkich udogodnień, estetyki, bez żadnej kultury.
W ciągu roku zmienił się u nas i naczelnik p-tu, i jego pełnomocnik, i burmistrz i ustanowiona została nawet komisja budowlana, to jakaś komisja sanitarna, to szkolna, to komitet trzeźwości, to szpitalny – a wszystko jak było, tak jest „dobrze” (patrz wyżej) i pewnie nie prędko będzie lepiej. A nie trzeba zapominać, że Ostrów ma przeszło 11.000 mieszkańców, kilkadziesiąt tysięcy rubli kapitału w banku i ogromny (przeszło 1170 morgów) las miejski, z którego czysty dochód przy należytej i umiejętnej gospodarce mógłby wynosić do 2000 – 3000 rubli. Pod miastem (o 2 wiorsty) stoją koszary wartości 1½ miliona rubli dla dwóch pułków piechoty i mniejsze dla brygady artylerji, w lecie zaś obóz na 4 pułki piechoty.
Jak widać krytyki u naszego korespondenta nie brakuje. Jest jednak trochę pozytywów. Zaznacza jednak, że oprócz pięknego kościoła, miasto nie ma się za bardzo czym pochwalić:
Nie każde powiatowe miasto u nas, posiada tak śliczny murowany kościół, budowa którego stanowi niewątpliwą zasługę ks. prałata i proboszcza; są trzy szkółki miejskie (rządowe, jak mówią mieszczanie tutejsi), z tych jedna dla dzieci żydowskich; kasa powiatowa ma obroty milionowe, w kantorze pocztowym ruch duży; jest tutaj sąd pokoju i gminny, 2 komorników, 2 obrońców prywatnych, 2 apteki, 1 skład apteczny, 3 praktykujących lekarzy (oprócz kilkunastu wojskowych), 2 sklepy monopolowe, 2 restauracje (oprócz paru bardziej podrzędnych), parę sklepów polskich i parę sklepików przy całej masie żydowskich. W mieście jest straż ogniowa ochotnicza. Towarzystwo dobroczynności, mały teatrzyk przy szopie strażackiej, kasa zaliczkowo-wkładowa; resursa była lat dwadzieścia kilka, ale parę lat temu upadła dla braku poparcia.
Ciekawszym wątkiem w korespondencji jest opis spraw bieżących, a zwłaszcza napad na księdza proboszcza Augustyna Wawrowskiego w Bogutach-Piankach. Jest to zarazem ważny przyczynek do rozważań nad prawem do posiadania broni przez Polaków. Obecnie naród jest rozbrojony i bezbronny. Podobnie było w czasach zaborów, gdzie zaborcom, co naturalne zależało na pozbawieniu siły militarnej podbitego narodu polskiego. Ks. Wawrowski był jednak myśliwym, z tego tytułu posiadał broń i nie wahał się jej użyć. Oto opis historii z udziałem napadniętego proboszcza:
Cała opinja (jeżeli istnieje u nas taka instytucja, jak wielu utrzymuje zupełnie niepotrzebna) poruszona jest zbrodniczym napadem na ks. Wawrowskiego w Bogutach, mającego już przeszło lat 70, i jego bohaterską obroną, niebywałą w rocznikach rozbójnictwa, a zakończoną uśmierceniem 2 braci, żydów aż z Opoczna, którzy zginęli od kul z lankastrówki (proboszcz był zawołanym myśliwym). Banda przez drzwi z zasuwami wołała: strzelaj sobie, strzelaj, a potem my sobie pohulamy z tobą (w jęz. Rosyjskim) – i niewątpliwie pohulaliby, gdyż ksiądz miał wszystkiego przy duszy 40 rubli. Strzały były dawane przez grube i mocne drzwi, były jednak zabójcze odrazu. Wówczas zbrodniarze, których najmniej był jakiś tuzin, odstąpili, wzięli ze sobą ciała wspólników i odnieśli je na parę wiorst od plebanji pozostawiwszy łomy żelazne do wyważenia drzwi (tym sposobem weszli do kuchni) i kilka mocnych kijów. Całe szczęście, że proboszcz nie spał jeszcze – było to już dawno po północy – i w tej chwili zaryglował drzwi do sypialni, gdy złoczyńcy wtargnęli do jadalni; służąca schowała się pod łóżko w kuchni i siedziała tam przez cały czas walki, prawie mdlejąc ze strachu; szczęściem złodzieje światła nie zapalali. Dwóch stróżów kościelnych związali, głowy ponakrywali chustami i pozostawili w zamkniętej wewnątrz dzwonnicy, przyczem jeden z rozbójników wartował, chodząc od plebanii ku dzwonnicy i z powrotem. Niestety dotychczas policja nie wykryła ani jednego wspólnika napadu, jesteśmy coprawda do tego przywyczajeni: tak było z napadem w Ostrowiu na dom oprawcy miejscowego, niedawno znowu zginął tutaj od rewolweru wyrobnik Zadroga (wyszedłszy tylko przed dom); w najruchliwszym punkcie miasteczka na rogu wyważono drzwi do restauracji i skradziono wódki i koniaki itd. itd. – i nigdzie w pomienionych wypadkach winnych policja nie odszukała. Drugą niemniej smutną od poprzednich nowości jest panowania w mieście epidemicznej szkarlatyny; podobno było już w ciągu kilku tygodni stokilkadziesiąt wypadków zachorowań i parę dziesiątków śmiertelnych przeważnie pośród dzieci żydowskich; p. gubernator nakazał zamknąć szkoły miejskie i chadery, których coś jest z 55.
Jerzy Proniewicz zwracał w swojej korespondencji uwagę na potrzebę odizolowania chorych i stworzenia dla nich specjalnego szpitala. Szkarlatyna jest chorobą, którą zarazić się można drogą kropelkową i w szczególny sposób dotyka dzieci, dlatego tym pilniejsze jest stworzenie odpowiednich warunków do walki z nią. Obecnie większość przypadków można leczyć w warunkach domowych, ale w roku 1900 wiedza medyczna była na dużo niższym poziomie.
Informacje na temat szkarlatyny również ukazały się na łamach prasy.
Przebąkują tu coś nie coś o otwarciu szpitalika tymczasowego dla zaraźliwych chorych, ale zdaje się, że będzie to… musztarda po obiedzie. Dopiero w takich nieszczęściach odczuwamy, jak wielkim jest brak chociażby jakiegokolwiek szpitala w mieście, liczącem przeszło 11000 mieszkańców, i w powiecie z ludnością przeszło stutysięczną. Chorych muszą odwozić do Łomży albo do Ostrołęki t. j. 6 mil przeszło końmi; a miasto jest jedno z najbogatszych w guberni – i dotychczas ani myśli o szpitalu. Wprawdzie Towarz. Dobrocz. miejscowe już od roku podaje projekty to przytułku, to ambulatorium, to szpitalika na kilka łóżek, przeprowadzając i znów zmieniając swoje uchwały, ale dotychczas, niestety, ani jednego, ani drugiego, ani trzeciego nie mamy i nikt nie wie, kiedy będziemy mieli.
Obecnie Ostrów Mazowiecka ma szpital i w wielu dziedzinach przoduje on w kraju, m.in. pod względem wyposażenia.
Artykuł Proniewicza był dość obszerny, dlatego jego kontynuację zamieszczono w kolejnym numerze. Autor pisze w nim, z entuzjazmem i podziwem o grupie teatralnej, która zjawiła się w Ostrowi. Uważał, że aktorzy mają talent, ale nie chce im się nad nim pracować, zaś „aktorki są bardziej ładne, niż zdolne”. W każdym razie przedstawienia musiały się podobać, gdyż aktorzy zarobili bardzo dobrze.
Zwracał też szanowny korespondent uwagę na problem alkoholizmu na terenie miasta i o potrzebie promowania czytelnictwa. Przy okazji wspominając, że co prawda w mieście istnieje pewna ilość organizacji pozarządowych, ale skupiają się na plotkowaniu, zaś „pośród inteligencji tej są takie, a nawet i tacy, którzy Sienkiewicza znają tylko z nazwiska, a o Słowackim to już nic nie wiedzą, że mową ich (szczególniej przy kartach i przy plotkowaniu) jakiś żargon, w którym gramatyka walczy o lepsze z estetyką, a młodsze pokolenie się temu przysłuchuje”.
Źródła:
- „Echa Płockie i Łomżyńskie”, R. 3/nr 3 z roku 1900.
- „Echa Płockie i Łomżyńskie”, R. 3/nr 4 z roku 1900
Comments