top of page

Zamorskie kolonie Rzeczpospolitej

Był wiek XVII – piękne, choć burzliwe czasy dla Rzeczpospolitej. Właściwie, to dla Rzeczpospolitej Obojga Narodów, bo był to okres zjednoczenia Korony Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. W tym czasie Polskę swobodnie możemy nazywać mocarstwem, z którym trzeba się było liczyć. Nie jeden się przeliczył…


Nie o związku polsko – litewskim będzie tutaj mowa, ale skupimy się troszeczkę, właśnie na mocarstwowości ówczesnej Rzeczpospolitej.


Jednym z lenników Polski była wówczas Kurlandia. Właściwie, to Księstwo Kurlandii i Semigalii. To znaczy, że król Polski był protektorem i osobą decyzyjną w wielu sprawach dotyczących swego lennika. Gwarantował mu np. ochronę, ale… nie za darmo. Lennik podlegający władcy i protektorowi zobowiązywał się do posłuszeństwa i zapłaty (w różnych formach) temuż władcy. Była to swego rodzaju symbioza, która była korzystna dla obu stron. Chociaż, lennik nie zawsze miał coś do powiedzenia.

W każdym razie lennikiem władcy Rzeczpospolitej, był książę Kurlandii i Semigalii. Dzisiaj są to tereny południowo – zachodniej Łotwy.


5 marca 1562 Gotthard Kettler, rycerz zakonu inflanckiego złożył hołd lenny królowi Zygmuntowi II Augustowi i Rzeczpospolita powiększyła się o kolejne obszary. Kettler stał się majętnym człowiekiem, a jego potomstwo miało prawo dziedziczenia książęcego tytułu. Kolejny książę Kurlandii, imieniem Jakub wykazał się dużą ambicją i niebawem jego małe księstwo posiadało ziemie na trzech kontynentach. Od 1642r, kiedy objął władzę książęcą, zdążył poszerzyć swoje terytorium o zamorskie kolonie. Jego okręty zacumowały u wybrzeży Ameryki Południowej i Afryki.


Do Afryki skierował swoje statki w 1651. Na swoją siedzibę, podróżnicy wybrali Wyspę Świętego Andrzeja. Byli tam jednak kolonizatorami, więc otwarta kwestią były relacje z miejscowymi plemionami. Koloniści nie zamierzali kolonizować wyspy siłą, ale podjęli próbę dogadania się z miejscowymi władcami. Dobrze pogadać przy alkoholu… W sumie rozmowy przebiegły pomyślnie, bo wyspy nie podbili siłą, ale płacili Afrykańczykom podatek. Podatek w alkoholu, żelazie, soli i świecidełkach różnego rodzaju (również w złocie). Na Wyspie rozpoczęli budowę fortu (którego szczątki są tam do dzisiaj) i pozyskali kolejne wysepki w okolicy. Za pozwoleniem miejscowych oczywiście.


Kettler obrastał w piórka, a interesy szły wyśmienicie. Do czasu… Kolejne wyprawy napotykały na swojej drodze liczne przeszkody: a to piraci, a to konkurencja… Wokół kurlandzkich włości zaczęły krążyć sępy, czekając na swoja porcję mięsa. Głównymi graczami byli tam Anglicy i Holendrzy, a na padlinę nie musieli czekać zbyt długo. Rzeczpospolita została napadnięta przez Szwedów (tzw. potop szwedzki) i była w nie lada opałach. Ogólna skala zniszczeń i kradzieży z okresu potopu, przerosła chyba rezultat drugiej wojny światowej.

Jakub Kettler wolał być poddanym króla Polski niż Szwecji, za co zapłacił wolnością. W 1658r. Szwedzi zamknęli księcia Kettlera w więzieniu i w roku kolejnym, zajęli jego księstwo. Co prawda już w 1960 dostali łupnia od Polaków i musieli zmykać do domu, ale co naszkodzili, to naszkodzili.


Kiedy książę Kettler przebywał w więzieniu, do Wyspy Św. Andrzeja zawitali Holendrzy i szybko przejęli nad nią kontrolę. Miała tam miejsce ciekawa historyjka. Otóż, król Szwecji zlecił pewnemu francuskiemu piratowi, aby ten odbił kolonie Kurlandczyków. Piraci nie wiedzieli, że przejęli je Hiszpanie i nocą napadli właśnie na Hiszpanów myśląc, że to podwładni Jakuba Kettlera. Etienne Duquesne, francuski pirat, po nocnej potyczce był nowym władcą Wyspy Św. Andrzeja. Ale, czy godzi się piratowi gnić na wyspie? Duquesne sprzedał zdobycz Holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej, która chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, czyją własność kupuje i odpłynął.


Kurlandczycy nie tracili czasu i szybko zorganizowali wyprawę powrotną. Wyspa była jeszcze nieobsadzona, więc szybko ją zajęli i czekali na rozwój wypadków. Niezbyt długo czekali, gdyż Holendrzy zjawili się w dość silnym składzie. Podpalili fort i wykurzyli kurlandzkich kolonizatorów z wyspy.


Rozwój wypadków nie bardzo podobał się miejscowym właścicielom wyspy, czyli królowi Barry i okolicznym plemionom. Z Kurlandczykami świetnie im się współpracowało i byli zadowoleni z handlu z poddanymi króla Polski. Dlatego wzięli sprawy w swoje ręce, wypędzili Holendrów i zażądali powrotu na maszt bandery księcia Kurlandii.

Tak też się stało, ale załoga zniszczonego fortu była, delikatnie mówiąc mała. Pozostało czterech mężczyzn i dwie kobiety. Rzeczpospolita miała większe zmartwienia niż troska o skrawek ziemi gdzieś tam, w dalekiej Afryce. A sępy krążyły…

Wkrótce do wyspy przybili Anglicy. W marcu 1661r. Kurlandczycy opuścili fort na Wyspie Świętego Andrzeja (Anglicy przechrzcili ją później na Wyspę Świętego Jakuba).


Jednym z najbardziej intratnych interesów Anglików, był handel niewolnikami. Dzisiaj, ze względu na ten właśnie proceder wyspa nosi nazwę Kunta Kinte. Kunta Kinte, to główny bohater powieści i serialu amerykańskiego „Korzenie”. Kunta Kinte urodził się w plemieniu Mandinka w Gambii, został schwytany przez handlarzy i sprzedany na farmę w Wirginii.


Z biegiem czasu Afryka coraz bardziej poddawała się kolonizacji i ulegała sile najeźdźców. Pewnie jeszcze wiele lat później poddani króla Barry, z rozrzewnieniem wspominali interesy, które łączyły ich z poddanymi Polskiego władcy w przeszłości.

Wydarzenia z tamtych lat, wbrew pozorom nie są nam tak bardzo odległe. Destabilizacja kontynentu afrykańskiego, zbiera swoje krwawe żniwo w postaci zamieszek na tle rasowym (zwłaszcza na kontynencie amerykańskim) oraz rzezi, do których doszło w samej Afryce, po opuszczeniu jej przez kolonizatorów.

Zapraszam do obejrzenia skrótowego materiału na ten temat:



bottom of page