top of page

Dzieci i holokaust


„Poraź, o panie, bezwładem ręce i nogi Polaków;

Zrób z nich kaleki, poraź ich oczy ślepotą.

Tak męża jak kobietę ukarz głupotą i głuchotą.

Spraw, żeby lud polski gromadami całymi zmieniał się w popiół

Ażeby z kobietą i z dzieckiem został zniszczony, sprzedany w niewolę

Niech nasza noga rozdepcze ich pola zasiane!

Użycz nam nadmiernej rozkoszy mordowania dorosłych, jak też i dzieci.

Pozwól zanurzyć nasz miecz w ich ciało,

I spraw, że kraj polski w morzu krwi i zgliszczach zniszczeje

Niemieckie serce nie da się zmiękczyć,

Zamiast pokoju, niech wojna zapanuje między oboma państwami,

A jeśli kiedyś będę się zbroił do walki na śmierć i życie,

To będę wołał, umierając: Zmień, o panie, Polskę w pustynię.”


Modlitwa zamieszczona w Niemczech przed wybuchem wojny, nakładem „Vereinigung zum Schutze Oberchlesiens". Autorem tekstu był dr nauk prawnych, Hans Lukaschek.



Kiedy hitlerowcy wkroczyli, w 1939r. do Czechosłowacji, Zachód nie zareagował tak, jak należało. Niebawem, Niemcy podporządkowali sobie Słowację, a potem, wraz z nią zaatakowały Polskę. Zachód milczał. Do rozbioru Rzeczpospolitej, 17 września ‘39r. dołączył Stalin, a potem byli Litwini, Legion Ukraiński i faszyści z OUN i UPA (odpowiedzialni za rzezie na Polakach na Wołyniu).


W październiku, z powodu braku amunicji, skapitulował gen. Kleeberg, ze swoją Samodzielną Grupą Operacyjną „Polesie”. Polska znalazła się pod okupacją, a walka z najeźdźcami zeszła do podziemia. Wojna trwała nadal, a jej największymi, niewinnymi ofiarami, były dzieci wszystkich narodowości. Szczególnie Żydowskie.

Niemcy utworzyli na terenie Polski getta, w których zamknięto większość społeczeństwa żydowskiego. Warunki tam panujące, to obraz totalnego rozkładu, cywilizowanego ponoć świata. Nędza, chłód, głód, choroby… śmierć. Śmierć – pozornie dla wszystkich nieubłagana. Czasami, w rozpaczy pożądana. W wielu wypadkach bezlitosna i okrutna.


Ja już dłużej panować nie mogłam i rozpłakałam się. Bałam się nie śmierci tak, jak tego, że dzieci nie strzelają tylko żywcem zakopują” – pisała w swoim pamiętniku 12 – letnia Janina Heschelesówna z Lwowa.

Dzieci nie tylko zakopywano żywcem. Torturowano je i zabijano na różne sposoby. Józef Arszenik, maszynista na kolei, wspominał:


W Sadownem, na stacji, Niemiec o cylinder mojego parowozu roztrzaskał głowę dziecka. Miało może pięć lat. Taki ładny chłopiec.


W książce „Powstanie w getcie warszawskim”, urodzonego w Łomży historyka, Bernarda Ber Marka, możemy wyczytać relację z morderczej akcji, w jednym ze szpitali:


Budynek szpitalny został zbombardowany i podpalony. Żołdacy wtargnęli do wnętrza i rozpoczęli straszliwą rzeź. Chorych wrzucali do płomieni, noworodki mordowali, rozbijając główki o ściany. W oddziale położniczym rozpruwali brzuchy. Żywcem prawie spłonął cały personel szpitala.


Hitlerowcy mordowali w sposób bestialski. Nie trzeba więcej cytować. Tyle wystarczy. Nie hamował ich w żaden sposób znak czerwonego krzyża, a wręcz przeciwnie, był to sygnał do ataku. Ataku na najsłabszych, bezbronnych:


Szpitale dla dzieci pełne były osobników dwojakiego typu: jedni obrzękli tak, że za życia przypominali topielców – twarz jak balon, bladosina, oczu nie widać, nogi jak u słonia, brzuch wzdęty jak góra, zawierał nieraz kilka do kilkunastu litrów płynu. Drugi typ – to szkielety obciągnięte skórą, ledwo poruszające członkami, leżące bezwładnie z podkurczonymi nogami. Twarze starcze, brwi gęste, nieraz zarysowujące się wąsy, brody i bokobrody, skóra wysuszona jak pergamin. Biegunka głodowa zazwyczaj pozbawiała reszty sił żywotnych” – tak opisał sytuację dzieci prof. Hirszfeld w „Historii jednego życia”.


Skazane na walkę o przetrwanie własne, ale i swoich rodzin, dzieci zajmowały się przemytem jedzenia z tzw. strony aryjskiej, czyli spoza terenu getta. Od tych, często kilkuletnich zaledwie szkrabów, zależało życie rodziców, rodzeństwa. Wyprawy takie, nierzadko kończyły się śmiercią. Chociaż z pełnym poświęceniem, dzieci próbowały dokarmiać rodziny, los starszych mieszkańców getta, skazany był na porażkę. Wraz z upływem czasu, większość umarła z głodu lub chorób, albo została zamordowana w skutek wyniszczającej pracy, albo w komorach gazowych.

11 – letnia Marysia Szpiro, zapisała w swoim pamiętniku:


W domu był głód i chłód. Nie chciało się już nikomu przechodzić na polską stronę, bo nie było, dla kogo. Aż raz nadeszła ostatnia godzina tatusia. Raz położył się do łóżka i mówił, że z tego łóżka nie wstanie. Zawołał Dorę i powiedział jej, że to już (…) Wyrywał się. Chciał coś powiedzieć, bo wargi jego się poruszyły, ale już głosu nie było słychać. Myśmy zaczęły krzyczeć i wołały: Tatusiu nie zostawiaj nas samych! Dopiero w tym tygodniu umarła Mamusia, a teraz ty umierasz? Tatusiu, Tatusiu!!! Tatuś otworzył oczy, spojrzał się po nas, chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie mógł (…) Pod wieczór skonał. Nikt z sąsiadów nie przyszedł, bo to było bardzo pospolite. Prawie w każdym domu padali ludzie jak muchy. (…) Mendelek leży spuchnięty jak bania i stale tylko krzyczy: chleba, chleba! (…) Za parę dni po wyniesieniu Tatusia z domu, Mendelek zaczął krzyczeć, że umiera z głodu. Nam było jego bardzo żal, ale cóż my mogliśmy pomóc. Tej nocy zmarł.”


Zdobycie pożywienia w czasie wojny, nie jest rzeczą łatwą. Zwłaszcza, jeżeli jest się zamkniętym w ogrodzonym murem getcie. Dzieci, nawet kilkuletnie, ryzykowały życie i przenikały mury getta, aby zdobyć żywność na zewnątrz. Sposobów na pozyskanie czegoś do zjedzenia było kilka. Można było je kupić, ukraść, dostać, zarobić… Każdy sposób był dobry. Melania Hynek złożyła kiedyś relację o chłopcu, który uciekał z getta, aby zarobić cokolwiek grą na skrzypcach na ulicy:


To był piękny chłopiec, pięknie grał i śpiewał taką wiązankę neapolitańskich melodii, w której było O sole mio. Widywałam go i dawałam mu, co mogłam, podobnie jak wielu lokatorów.”



Pomoc można było uzyskać również u dobrych ludzi, którzy ze strachem o własne życie, pomagali małym przemytnikom z getta. Losy Mosze Ajzyka dobrze pamiętali starzy mieszkańcy Piaseczna i okolicznych wsi. Pomagali mu, jak kto mógł. Chcieli, aby został – schowają go, przeżyje. Nie chciał, bo tam, za murem czekał na pomoc jego „tate”:


„A mały Mosze Ajzyk zjawił się tam przy furtce ostatni raz wcześnie rano wiosną czterdziestego trzeciego. Bardzo wychudzony, chory. Trząsł się z zimna, kasłał. (…) Daliśmy mu jakieś za duże buty, skarpety ciepłe, sweter, ogrzali, nakarmili, zapakowali jedzenie. Zostać u nas nie chciał. Jak wiele razy przedtem. Nie chciał nawet odpocząć, przespać się. „Tate bardzo chory. Już tylko tate żyje. W piwnicy. Czeka. Ja nie mogę go zostawić. (…) Ten wychudzony chłopiec, z opuchniętymi z głodu nożętami, niegdyś czyściutki, zadbany, teraz w zawszonych łachmanach pod jakimś płaszczykiem, sięgnął do jednej z przepastnych kieszeni i wyjął organki. Usłyszeliśmy granego słabiutko, cichutko… Mazurka Dąbrowskiego. Na podziękowanie.”


Szmuglowanie czegokolwiek spoza getta, było zajęciem niebezpiecznym. Sadystyczni strażnicy, często Ukraińcy, byli bezlitośni wobec małego dziecka, które złapali na takim „przestępstwie”. Jedną z takich sytuacji opisał prof. Ludwik Hirszfeld:


Mała dziewczynka próbuje przecisnąć się przez wachę, żołnierz woła ją do siebie i zdejmuje powoli karabin. Dziecko obejmuje jego but, błagając o litość. Żołnierz uśmiech się i mówi: „Nie umrzesz, odechce ci się tylko szmuglu”. I strzela w obie nóżki. Małe nożyny dziecka są strzaskane, trzeba je amputować.


Część dzieci Żydowskich uratowali księża i zakonnice. Choć ciężko to zrozumieć, przeciętnemu Polakowi, to przeważnie towarzyszyła temu niechęć ze strony Żydów. Pisał o tym, w getcie warszawskim Emanuel Ringelblum:


„W pewnych kołach stanęła ostatnio na porządku dziennym sprawa ocalenia pewnej liczby (kilkaset) dzieci żydowskich przez umieszczenie ich w klasztorach we wszystkich zakątkach kraju. Co skłoniło do tego duchowieństwo? Złożyły się na to trzy powody. Po pierwsze: polowanie na duszyczki (…) Po drugie: czynnik natury materialnej. Za każde dziecko żydowskie trzeba będzie zapłacić za rok z góry po 600 zł miesięcznie. Jest to dość dobra transakcja dla zakonów. (…) Po trzecie: czynnik prestiżowy. Duchowieństwo polskie bardzo mało do tej pory zdziałało dla ratowania Żydów przed rzezią, wysiedleniem (…)”


Zamknięty w getcie Ringelblum, którego notabene ratowali właśnie Polacy, nie miał pełnego spojrzenia na sytuację wojenną. Polacy nie byli w stanie uratować nawet dzieci Polskich i siebie samych. Robili, co mogli. Tak się składa, że wbrew sprzeciwowi dużej rzeszy Żydów, przed ratowaniem dzieci żydowskich, jakaś ich część została uratowana przez księży i zakonnice. Za darmo. Zakonnice, jeśli przyjmowały pieniądze, to wyłącznie na utrzymanie dzieci. Bywało, że odmawiały ich przyjęcia, nawet po wojnie – dawanych z wdzięczności. Nie wszystkie „duszyczki” były ochrzczone, ale faktycznie część ochszczono ze względów konspiracyjnych - musiały uczestniczyć w życiu katolickim i przystępować do sakramentów. Musiały tez się nauczyć modlitw chrześcijańskich, żeby nie budzić podejrzeń Niemców, czy donosicieli. (Niektórzy rodzice Żydowscy godzili się na to, byleby ocalić dziecko.)

Formalnie, Żydzi odrzucili propozycję pomocy. Ringelblum pisał:


Projekt ten był dyskutowany w żydowskich sferach społecznych i spotkał się ze sprzeciwem kół ortodoksyjnych i pewnych sfer narodowych. Wysuwano zarzuty, że dzieci zostaną wychrzczone i na zawsze będą stracone dla narodu żydowskiego.


Jakże strasznie i bezdusznie, brzmią dla nas takie słowa:


Jakie znaczenie ma uratowanie kilkuset dzieci wobec wymordowania ponad trzystu tysięcy Żydów Warszawy? Niech zginą bądź pozostaną przy życiu, ale razem z ogółem”.

„Mogli organizować ratunek żydowskich dzieci, narażając je na grzech zniesławienia Imienia Bożego, Hillul ha-Shem, lub chroniąc od grzechu, zapewnić im męczeńską śmiercią bramy żydowskiego Raju. W podobnej sytuacji były dzieci wszystkich gett Polski. Istnieją dowody, że wielu rabinów na pytanie żydowskich rodziców, czy mogą skorzystać z możliwości ukrycia dziecka w klasztorze, odpowiadało: nie, decyzję swą motywując wyższymi racjami natury religijnej.” – Ewa Kurek („Dzieci Żydowskie w klasztorach”).


Drugie oblicze getta, bo takie też istniało, było zupełnie inne. Joanna Iwaszkiewicz pisała:


Istniało również tam, za drutami, getto bogate, egoistyczne, bawiące się w luksusowych, wykwintnych żydowskich restauracjach, gdzie biesiadowali i Niemcy ze swoimi żydowskimi sługusami. Trudno też pominąć haniebną rolę większości policji żydowskiej, często posłusznie, a nawet nadgorliwie wykonującej wszelkie rozkazy dotyczące łapanek na Umschlag, deportacji, łącznie z unicestwieniem ziomków na ulicach, w domach i na Umschlagplatzu. Byli też handlarze – kombinatorzy dużej rangi – z tak zwaną stroną aryjską i Niemcami, spekulanci elegancko ubrani, chodzący z obojętnością po ulicy, między trupami zagłodzonych, zamarzniętych i żebrzących dzieci i dorosłych. Bo ulica, dopiero ulica getta obnażała całą niewyobrażalną (dla krajów zachodnich na przykład) tragedię tego wybranego, lecz wyklętego narodu.


Na ulicach dzieci umierały z głodu, a w budynkach przy tych ulicach, życie mogło toczyć się zupełnie inaczej. Tak, jak urodziny dziecka z getta warszawskiego, które opisała w swoim „Dzienniku z getta” Rachela Auerbach. Dramatyczne kontrasty, zdają się być czymś nierealnym:


Życie, zwłaszcza życie tak dojrzałe do śmierci, jak to nasze w zamkniętym mieście, preparuje niekiedy przedziwnie jaskrawe symboliczne skróty, niczym melodramatyczne pomysły banalnego filmu. Oto raz widziałam na własne oczy opodal bramy domu, gdzie mieści się kuchnia i zarazem rejon policji żydowskiej, u wejścia do cukierni trupa dziecięcego przykrytego płachtą plakatu „Miesiąca Dziecka” z napisem: „Ratujmy dzieci! Nasze dzieci muszą żyć!” Ale dwa fakty, o których słyszałam w tym tygodniu są bardzo oryginalne w pomyśle. Jednym z nich zajmuje się meldunek policji, o którym opowiadał mi znajomy policjant. Przy zabraniu zwłok dziecka z mieszkania przy ulicy Krochmalnej stwierdzono brak kawałka pośladka. Śledztwo wykazało, że ten kawał „mięsa” odkrojony został przez kogoś z rodziny – nie wiem czy akurat przez matkę – dla sporządzenia posiłku… Polędwica… Natomiast drugi fakt podany mi przez jedną panią głosi o czułości macierzyńskiej. Synek „kierownika kierowników” „szop[ów]” pracujących dla Niemców obchodził swoje urodziny. Przewidziany był „fajf” dla dzieci. Ostatnią pasją chłopczyka są świnki. W domu chowa się kilka prosiaków podobno podarowanych przez Niemców. Mało jednak tego, że na ucztę urodzinową zabite zostało prosię, którego główka prawdopodobnie garnirowała półmisek z pieczenią – zadurzona w synku matka uczyniła z głowy świnki motyw dekoracyjny, pod którego znakiem odbyły się wszystkie uroczystości urodzinowe. Specjalnie wezwany malarz wymalował na ścianie dziecinnego pokoju szlaczek ze świńskich głów, na specjalne zamówienie blacharz sporządził foremkę do kremu na tort w formie głowy świńskiej, ale największym wyczynem macierzyńskiego serca było to, że pani ta „obleciała całe getto” i dokazała rzeczywiście niezwykłego cudu. Udało się jej znaleźć maskę w formie głowy świni i nałożywszy tę maskę usługiwała osobiście przy fajfie dziecięcym… Iluzja świńska była zatem kompletna. Wyobrażam sobie tę [scenkę] „Były sobie świnki trzy…” Jak to się niegdyś pisało, kiedy jeszcze tego rodzaju faktom można było poświęcać felietony w gazetach: „Komentarze są zbyteczne”.


Policja Żydowska, stanowiła, jak to określił Primo Levi, „szarą strefę”. W tejże strefie nie było rozróżnienia na mordowany naród i jego katów. Kaci i ofiary należeli do tego samego narodu.


Żydowska policja miała żydowskim matkom wydrzeć dzieci, żydowskim dzieciom zabrać rodziców (…) Prezes zdemoralizował policjantów żydowskich. Zapewnił bezpieczeństwo ich własnych dzieci, byleby pełni hartu wyrywali cudze dzieci z objęć matek” – pisał Oskar Singer, jeden z autorów „Kroniki Getta Łódzkiego”.


Singer miał na myśli prezesa Rumkowskiego, o którym Goldman zeznał w 1945r:


Przewodniczący getta pan Mordechaj Chaim Rumkowski robił wszystko dla dogodzenia mieszkańców getta. Zapewniał zawsze, że małe dzieci kocha nad życie. Z chwilą jednak, gdy gestapo zażądało od niego wysiedlenia dzieci z getta, podpisał natychmiast, że oddaje je wszystkie od 1 roku do 10 lat. Ale czy oddał wszystkie? Nie. Jasne, czyje dzieci zabrano. Nie brano dzieci Rajnholców, Sienickich, Fuchsów, Farberów, Praszkerów i innych kierowników resortów i przedsiębiorstw. Wzięto natomiast dzieci robotników i dzieci tej masy ludzi, która ciężko pracowała i głodowała po to, aby kierownicy opływali we wszystkie dobra. Tak samo było zresztą zawsze, przy wszystkich akcjach likwidacyjnych, które odbywały się w getcie.


Zbrodnie nazistowskich Niemców, dotknęły także dzieci Polskie. Jednym z jaskrawszych przykładów jest obóz, wydzielony z terenu łódzkiego getta (Polenjugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Dzieci i młodzież, która tam przebywała, to potomstwo „bandytów”, czyli żołnierzy organizacji konspiracyjnych i ludzi z nią związanych. To, także dzieci osób zamordowanych przez hitlerowskich oprawców, sieroty.

Dzieci pracowały w obozie, zajmując się drobnymi pracami rzemieślniczymi. Podobnie, jak dzieci żydowskie, umierały w skutek chorób, wycieńczenia i głodu. Część została zamordowana przez sadystycznych „opiekunów”.


W czasie epidemii tyfusu widziałam okropne rzeczy. Chore dzieci, których nie zdążono wywieźć do getta leżały na "izbie chorych" bez żadnej opieki. Te, które już umierały, ale jeszcze żyły, wynoszono razem z trupami do trupiarni nago i ładowano do skrzyń lub worków papierowych i tam dogorywały.” – wspominała Gertruda Nowak, jedna z więźniarek.


W ramach „Aktion Zamość”, Niemcy wysiedlili z terenów Zamojszczyzny, około 110 tys. mieszkańców, z czego 30 tysięcy stanowiły dzieci, które wcześniej odebrano rodzicom. Był to jeden z pierwszych kroków, mających na celu powiększenie "przestrzeni życiowej" dla „rasy panów”. Na miejscu rdzennych mieszkańców tych ziem, mieli się osiedlić Niemcy.

Leonard Szpuga – jeden z wysiedlonych rolników:


W tym czasie widziałem naocznie, jak Niemcy odłączali dzieci od matek. To oddzielanie matek od ich pociech najbardziej mną wstrząsnęło. Najgorsze tortury, jakie zniosłem, były niczym w porównaniu z tym widokiem. Niemcy zabierali dzieci, a w razie jakiegoś oporu, nawet bardzo nikłego, bili nahajami do krwi - i matki i dzieci. Wtedy w obozie rozlegał się pisk i płacz nieszczęśliwych. Nieraz matki zwracały się do Niemców z prośbą o żywność dla zgłodniałych i zmarzniętych dzieci. Jedyne, co mogły otrzymać, to uderzenie laską lub bykowcem. Widziałem, jak Niemcy zabijali małe dzieci


To właśnie, m.in. te dzieci zasiliły obóz w łódzkim getcie, ale także obozy w Majdanku i Oświęcimiu oraz inne obozy na terenie III Rzeszy. Część dzieci przeszła segregację rasową i poddana została zniemczeniu. Po wojnie kilkaset dzieci, które miały zasilić „czystą rasę aryjską” udało się odzyskać.


Na terenie getta, znalazło się również miejsce dla obozu Cygańskiego. Bez toalet, wody, pożywienia ulokowano w nim około 5 tysięcy osób, z czego ponad połowę stanowiły dzieci. Epidemia tyfusu, która musiała wybuchnąć w tak okropnych warunkach, przyniosła krwawe żniwo, zwłaszcza wśród dzieci. Sytuacja stała się tak niebezpieczna, że Niemcy postanowili szybko zlikwidować obóz. Tych, których nie zabiły choroby i głód, wywieziono do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Tam zostali zamordowani.


Część wystrzelano, a część zagazowano w samochodach z rurami spalinowymi wmontowanymi do wewnątrz. Sposób ten wypróbowano już wcześniej na Żydach wysiedlonych z getta. Kamienice, które tworzyły obóz, wróciły do getta, czyli za pojedyncze druty kolczaste. Solidnie je później wydezynfekowano i kilkadziesiąt rodzin żydowskich, zanim i te zagazowano w Chełmnie lub w Oświęcimiu, zamieszkało w ich świeżych wnętrzach.” – Arnold Mostowicz w „Raporcie w sprawie cyganów”.


W 1971 roku dzieci, ofiary Litzmannstadt Getto, uczczono Pomnikiem Pękniętego Serca, usytuowanym w parku im. Szarych Szeregów w Łodzi.


„Została mi w pamięci żydowska piosenka, którą dzieci w pociągu śpiewały: „Mamo, ja chcę pamiętać, kim jestem i skąd pochodzę i kim byli moi rodzice. Mamo, to nie jest kraj dla mnie” – Henryk Grynberg „Dzieci Syjonu”.


„Opowiem ci historię tę nieopisaną która przyjeżdża z rzadka na snów ekshumacje mam na dowód milczenie przestrzelone na wylot

dlatego mówię szeptem opowiem historię

Ale jej nie powtarzaj”

Fragment wiersza J. Ficowskiego

bottom of page