top of page

Szpital Bersohnów i Baumanów


W latach osiemdziesiątych XIXw., przy ulicy Śliskiej w Warszawie, wybudowano szpital. Grunt pod jego budowę zakupili Bersohnowie i Baumanowie. Na początku swojego istnienia był to niewielki szpital, który mieścił około 30 łóżek dla pacjentów i kilka pomieszczeń dla personelu. Budynek zaprojektował Artur Goebel. Pierwszym lekarzem naczelnym szpitala był Ludwik Chwat. Wśród personelu, w roku 1905, znalazł zatrudnienie doktor Henryk Goldszmit, którego zapewne wszyscy znamy pod pseudonimem Janusz Korczak. Podjął pracę, zaraz po zdobyciu dyplomu lekarza, na Uniwersytecie Warszawskim. Pracował w tym miejscu przez siedem lat.

Sytuacja szpitala bardzo pogorszyła się po pierwszej odsłonie wojny światowej, a później było już tylko gorzej; wojna polsko – bolszewicka i wreszcie, w roku 1923 szpital zamknięto.


Dzięki dr Annie Braude – Hellerowej, którą wsparł Jewish Joint Distribution Committee, placówka przeszła pod opiekę Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Szpital został rozbudowany i ponownie otwarty w roku 1930. Pieczę nad nim, trzymała dr Braude – Hellerowa. To pod jej nadzorem, szpital stał się najbardziej nowoczesnym obiektem szpitalnym dla dzieci, w całej Polsce. Tym razem mógł pomieścić około 150 pacjentów.


Budowa ta z powodu braku funduszów była kilkakrotnie przerywana na całe miesiące i tylko dzięki dużemu zrozumieniu i pomocy ze strony społeczeństwa udało się budowę doprowadzić do końca, a Warszawa otrzymała 9 listopada 1930 roku nowoczesny szpital dziecięcy, gruźliczy i chirurgiczny oraz pracownię bakteriologiczną i rentgenowską” – Biuletyn ŻIH z roku 1970.


W 1939r. część szpitala została zbombardowana. Podczas wojennej zawieruchy, schronienie i opiekę lekarską otrzymywały w szpitalu nie tylko dzieci, ale też dorośli.


Podczas wielkiego nalotu na składy padło kilka bomb zapalających i zaistniała groźba przerzucenia pożaru na szpital. Trzeba było myśleć o ratunku stu dzieci przebywających w szpitalu. W pobliżu znalazła się rodzina aryjska, która zgodziła się przyjąć dzieci szpitalne, oddając do dyspozycji swoje trzypokojowe mieszkanie. Straż pożarna wobec pożarów w całym mieście wobec ulic zawalonych gruzem, przybyła dopiero po kilku godzinach. Rano, chociaż wszystko się jeszcze tliło, można już było przenieść dzieci do szpitala”.


W 1940r. szpital znalazł się na obrzeżach, utworzonego przez Niemców getta (szpital znajduje się między ulicą Śliską a Sienną). Janusz Korczak nie rozumiał ogromu zła, które zbieralo swoje krwawe żniwo, pisał:


Pisma, w których współpracowałem, zamykano, zawieszano, bankrutowały.

Wydawca odebrał sobie życie zrujnowany.

A to wszystko nie, że jestem Żydem, ale że urodziłem się na Wschodzie.

Smutna mogłaby być pociecha, że i pysznemu Zachodowi nie jest dobrze.

Mogłaby być, ale nie jest. Nikomu nie życzę źle. Nie umiem. Nie wiem, jak to się robi.


Warunki panujące w szpitalu opisała Ita Diamant:


Nie było ani jednego wolnego łóżeczka, w niektórych leżało po dwoje dzieci. Oddział tyfusu zajmował całe dwa piętra. Jedno piętro było wewnętrzne, chirurgiczne z salą operacyjną, a na parterze znów zakaźny – szkarlatyna, dyfteria itd. Praca w szpitalu (na Śliskiej) dawała mi po raz pierwszy duże zadowolenie – choć było jej wiele. Miałam do czynienia nie z czymś martwym, ale z pulsującym życiem. Czułam, że jestem potrzebna, że zdanym na moją opiekę przynoszę ulgę; w miarę możliwości. A szczególnie dzieci (był to szpital dziecięcy) są tak wzruszająco bezradne i pragnące ciepła podczas choroby. Miałam czasem jedno piętro z setką chorych dzieci, wśród nich ciężko chore – z pomocą dwóch posługaczek lub siostry dyżurującej na innym oddziale – na nocnym dyżurze dwunastogodzinnym. W dzień było trochę lepiej, gdyż przychodziło więcej praktykantek.

Po takiej nocy byłam pijana ze zmęczenia, ale miałam dużo wewnętrznego zadowolenia, że wszystko zostało zrobione, jak należy, że nic nie zostało zaniedbane i że siostra kwalifikowana odbierająca ode mnie - tylko co ubezpieczonej praktykantki – dyżur nie znalazła nic do zarzucenia. Oczywiście to zawdzięczałam mojej Sarence. Była oddziałową i pod jej opieką nie trudno było się wybić.

Po stopniowym zmniejszaniu obszaru getta, szpital przeniesiono do jednej z placówek, na róg ulicy Leszno i Żelaznej. Po likwidacji tzw. „Małego getta”, szpital przeniesiono do budynków przy ulicy Stawki.

11 września 1942r. większość personelu szpitalnego, wraz z pacjentami, załadowano do bydlęcych wagonów i odwieziono do obozu w Treblince koło Małkini (trafiła tam również wspomniana Sarenka, czyli Sara Miodownik – pielęgniarka, siostra stryjeczna Ity Diamant). Część dzieci otruła m.in. Adina Blady – Szwajger, aby oszczędzić im cierpień. Rozpuszczony w wodzie cyjanek, działał szybko...

Dr. Anna Braude – Heller zamordowana została w ostatnim szpitalu getta, przy ulicy Gęsiej, podczas powstania w getcie, w 1943r. Jej symboliczna mogiła znajduje się na cmentarzu żydowskim przy ul. Okopowej. Henryk Makower w pamiętniku pisał:


Na Siennej znajdował się również szpital dziecięcy Bersohnów i Baumanów, gdzie co 2 tygodnie odbywały się posiedzenia naukowe. Przychodziłem tam również często do dyrektor dr Braude-Hellerowej w sprawach komisji zdrowia. W szpitalu czyściutko, wzorowy porządek, ślicznie. Ale te biedne dzieci! Wymizerowane, wychudzone albo też z rozdętymi przez obrzęki głodowe twarzami, brzuchami i kończynami. Kiedyś na tarasie – pięknym i słonecznym – zrobiłem na wieczną pamiątkę kolorowe zdjęcia tych małych męczenników. Wieczna pamiątka została w naszym pokoju na Zamenhofa wraz z innymi rzeczami i uległa zniszczeniu w płomieniach palącego się getta. Jednego z tych wychudzonych chłopców nie zapomnę: leżał nagi, wyciągnięty na łóżku szkielecik i sprawiał wrażenie 70-letniego starca”.


W tym czasie w budynku szpitalnym działała Klinika Dziecięca, której kres istnienia przyniosło powstanie w roku 1944. B. Mark, w „Powstaniu w getcie warszawskim” napisał:


Budynek szpitalny został zbombardowany i podpalony. Żołdacy wtargnęli do wnętrza i rozpoczęli straszliwą rzeź. Chorych wrzucali do płomieni, noworodki mordowali, rozbijając główki o ściany. W oddziale położniczym rozpruwali brzuchy. Żywcem prawie spłonął cały personel szpitala”.


Ze szpitalem i jego okolicą związanych jest całe mnóstwo chwil; ulotnych chwil życia ludzkiego. Także tych tragicznych, które nie pozwalają zapomnieć o tym miejscu. Nie będę ich opisywał ze szczegółami, ale wspomnę skrótowo o tych, szczególnie poruszających, słowami Joanny Iwaszkiewicz z felietonu „Pięćdziesiąt groszy”:


Gdzieś tutaj, od strony Śliskiej, rozebrało się w zimie do naga dziecko ulicy getta warszawskiego, żeby nie skonać na mrozie, tylko pod kocem w szpitalu. Gdzieś tutaj sześcioletnia Rywka, dowiedziawszy się o śmierci swojej trzyletniej siostrzyczki, powiedziała: „Bo jak człowiek musi uprać, sprzątnąć i ugotować, to nie starcza mu czasu, i ja nie dopilnowałam dziecka”. Gdzieś tutaj pielęgniarka wnosiła ośmioletniego chłopca, postrzelonego w wątrobę, gdy wracał z żebraniny, który do ostatniej chwili zaciskał w ręce użebrane pięćdziesiąt groszy: „Daj mamie! Daj mamie!”



W czasie powstania ‘44r, w budynku mieścił się szpital Zgrupowania Armii Krajowej „Chrobry II”, które walczyło w tej okolicy.



W latach 1946 – 52 w budynku szpitala mieścił się Centralny Komitet Żydów w Polsce. Kiedy teren przejęło państwo, ponownie urządzono w budynku szpital. Później był tam Wojewódzki Zakaźny Szpital Dziecięcy im. Dzieci Warszawy. Obecnie, piękna bryła budynku szpitalnego popada w ruinę.


Dodatkowy link:




bottom of page