top of page

Mosze Ajzyk

„- Kiedy przyjeżdżałam tam tuż przed wojną na wakacje, słychać było codziennie rano: „Aj, aj, Ajzyk idzie! Bułeczki, świeże bułeczki, chrupiące kajzerki, maślane, drożdżowe, z kruszonką, z konfiturą, precelki, chrupiące precelki, bajgełe! Kupujcie u Ajzyka!”

Ojciec, małego Mosze Ajzyka - „Każdy jeden go znał. Uczciwy Żyd, choć bida, ale czysta bida była. Dobre bułeczki nosił i takie różne tam różności, w kilku koszach. Nawet ręcznego wózka nie miał.”

„Wśród tych wypieków ulubione przez dzieci chrupiące bajgełe, po groszu za sztukę. Gdy podchodziło biedne dziecko, dawał dwa za grosz”

„-Stary Ajzyk miał znoszoną cyklistówkę, wciśniętą niemal na sam duży, odmrożony nos i wiecznie czerwone z odmrożenia policzki. Spod cyklistówki wysuwały się gęste, przyprószone siwizną czarne włosy, krótko przycięte pejsy i broda. Wielkie czarne oczy w ciemnej oprawie, podpuchnięte od ustawicznego niewyspania, patrzyły na każdego z przepraszającym uśmiechem. Przygarbiony, w długiej do kolan, nieforemnej, czystej kapocie, dźwigał na ramionach cztery kosze z towarem. Dwa na plecach. Dwa na piersiach. Może właśnie z tego powodu często przystawał i dyszał, z trudem łapiąc powietrze. Podobno cierpiał na astmę. Ale, za co i kiedy miał się leczyć i żyć inaczej niż żył, jeżeli w Piasecznie czekały na jego codzienny utarg: troje dzieci, a najstarszy był Mosze, chora żona Sara i koza, jedyna żywicielka, o którą trzeba było dbać więcej jak o dziecko.”

„I u nas marnie było wtedy. Ale matka dawała Ajzykowi jakieś lekarstwa, zioła, miód, ukradkiem parę złotych”

Żydowscy powstańcy, detal pomnika Bohaterów Getta, rzeźba autorstwa Natana Rapaporta.

„W tym czasie, kiedyś Ajzyk grzał się u nas w kuchni po gorącej zupie i zaczął rozmyślać na głos: „Ny, ja sobie tak myślę, że mój Mosze byłby zaraz zdrów – tu Ajzyk wyjął dużą, kraciastą chustkę, obtarł nią brodę i wąsy, zaczerpnął powietrza, bo stale mu dokuczała astma, westchnął i uniósł głowę w górę – gdybym do Góry Kalwarii, do cadyka Altera… Tylko co ja wielmożnemu cadykowi mogę przynieść za mojego Mosze zdrowie? Kozę? Nie. Bo ona jedna dla nas wszystkich, dla moich dzieci, dla chorego Mosze.”

„Mój Boże, kto nie znał tego arcypoczciwego, zaharowanego dla chorej rodziny Ajzyka, prowadzącego czasami małego Mosze. Z czterema koszami.”

„Lubili go. Dobry towar, on uśmiechnięty, czysty, solidny drobny komiwojażer, który brał towar w komis, na kredyt u bogatszych ziomków. Najczęściej jednak kupowali pieczywo i nabiał. Czasem, życzliwie zaczepiano kręcącego się koło ojca Moszego, wciskając mu kubek gorącego mleka czy białej kawy. Nie zdarzyło się jednak, by Mosze sam zaraz wypił. Przychodził z tym kubkiem do ojca: „Tate, to tobie też…” I oddawał, żeby ojciec pierwszy… Niekiedy częstowano i ojca.”

„Powiedział mi mały, że marzę o tym, że kiedyś jak ojciec się dorobi, a on, Mosze, będzie na tyle silny, że po nauce też będzie mógł handlować, to kupią na towar taki wózek ręczny. A potem, potem, może nawet wóz. I konia. Wtedy będą dopiero tyle jeść, ile teraz sprzedają. Tate nie będzie dyszał jak stary pies, którego on nie da utopić złym chłopakom, a na szabes, Pesach, Rosz Haszana i w inne święta będzie dużo samych najlepszych dań na stole, a nie tylko dla dzieci cymes.”

„W styczniu czterdziestego pierwszego widziałem Krzyżową Drogę piaseczyńskich Żydów do warszawskiego getta. Przede wszystkim szli ci biedni. Bogaci, albo się jeszcze nadal ukrywali, albo wcześniej przekradli przez granicę na wschód do ZSRR, albo… sami przenieśli się do warszawskiego getta sądząc, że tam bezpieczniej. (…) Ajzyk szedł bardzo przygarbiony pod ciężarem pierzyny i tobołów. Sara niosła Sabcię, słaniała się i ciągle kasłała. Mosze dzielnie trzymał za rączkę młodszego braciszka Benia. Ręcznego wózka na bagaż i dzieci nie zdobyli.”

„Daliśmy im, chociaż na pierwszy okres zimy trochę ciepłych rzeczy i trochę mąki, tłuszczu. Pamiętam też, że matka, choć dla nich to było trefne, wsunęła małemu kawałek kiełbasy.”

„- Niedługo po zamknięciu getta w Piasecznie przybiegł do mnie Mosze z opalonymi pejsami, brwiami i buzią. Szlochając opowiadał o głodzie, jakiego doznają, jak niczego nie mogli zabrać z nędznego dobytku, a na jego oczach Niemcy zarzynali jego ukochaną kozę Natele i śmieli się do rozpuku z ich łez. Młodszy braciszek ciągle płacze z głodu, a siostrzyczka, dwuletnia Sabcia, chora na brzuszek. W getcie jest za to dużo bogatych Żydów, nawet ich dobrych znajomych, od których ich tate brał towar, oni nie tylko dobrze się mają, tłusto jedzą, bo przepłacają, żeby im przynosić jedzenie, ale nie pozwolili jemu, ani nikomu z biednych, dać kawałka chleba. Kiedy Mosze sięgnął po skórkę chleba, jaką rzucił któryś z nich, to Szloma Goldbaum, rozparty w cybetowym futrze krzyknął: „Won ty parchu! On – Żyd. Do niego. Też Żyda.”

Moneta okolicznościowa

„Jak Niemcy weszli, to małego złapali i podpalili mu te rude pejsy. Mało oczów nie wypalili. „Fuchs laufen! Fuchs – Loch” (Lis – biegać, lis – do nory!) Gonili go jak się palił. Potem, jak było getto w Piasecznie, ten mały przychodził tutaj po prośbie. Dawali. Każdy jeden, co mógł tej bidzie ze swojej bidy.”

„A mały Mosze Ajzyk zjawił się tam przy furtce ostatni raz wcześnie rano wiosną czterdziestego trzeciego. Bardzo wychudzony, chory. Trząsł się z zimna, kasłał. (…) Daliśmy mu jakieś za duże buty, skarpety ciepłe, sweter, ogrzali, nakarmili, zapakowali jedzenie. Zostać u nas nie chciał. Jak wiele razy przedtem. Nie chciał nawet odpocząć, przespać się. „Tate bardzo chory. Już tylko tate żyje. W piwnicy. Czeka. Ja nie mogę go zostawić. (…) Ten wychudzony chłopiec, z opuchniętymi z głodu nożętami, niegdyś czyściutki, zadbany, teraz w zawszonych łachmanach pod jakimś płaszczykiem, sięgnął do jednej z przepastnych kieszeni i wyjął organki. Usłyszeliśmy granego słabiutko, cichutko… Mazurka Dąbrowskiego. Na podziękowanie.”

„Mosze był już słaby, straszliwie chudy, główka pokryta liszajami, oczy rozgorączkowane, drżał, kasłał. Przebraliśmy go, wyrzucając jakiś obdarty płaszczyk, wymyli, trochę wypoczął. Niewiele już jadł. Zwieszona głowina, rude kosmyki ze strupkami pod jakąś ciepłą uszatką. „Tate… tate już niedługo”. I rozpłakał się”

Na podstawie „Wtedy kwitły forsycje” Joanny Iwaszkiewicz.

bottom of page