top of page

Niedźwiedź w służbie Rzeczpospolitej

"Druga wojna światowa wybuchła, gdy Niemcy i Rosjanie wkroczyli do Polski, jedni z lewej, zachodniej strony mapy, a drudzy z prawej, wschodniej. Zatrzymali się dokładnie pośrodku i tam wyrysowali nową granicę.

- Ta połowa jest teraz nasza - stwierdzili Niemcy.

- A my bierzemy tę drugą - powiedzieli Rosjanie.

Biedna Polska! Od tej chwili kraj, jaki wszyscy znali, przestał istnieć. Okupanci przedzielili go "granicą pokoju", przecinającą samo jego serce. Tak tę nową granicę nazwali Niemcy. Cóż, w nietypowy sposób rozumieli pokój..." (Bibi Dumon Tak).

Niemieccy najeźdźcy

„Jeden z moich szkockich znajomych opowiedział mi o tym, jak ze wspomnianym Polakiem, niegdysiejszym mieszkańcem obozu w Winfield, udał się z wizytą w jego rodzinne strony, czyli na Śląsk. Gdy obaj szli przez wieś, w której się urodził w pewnym momencie wskazał dłonią położony z boku drogi cmentarz i rzekł: „To jest cmentarz osób zabitych przez Niemców. Tam niemieccy naziści dokonali egzekucji wielu młodych mężczyzn, którzy byli mieszkańcami naszej wsi. Wśród zabitych był także mój brat”. Kilkaset metrów dalej para niecodziennych turystów dotarła do kolejnego cmentarza, gdzie Polak oznajmił: „To jest cmentarz ludzi zabitych przez Rosjan. To tutaj pochowani są ludzie zabici przez nich w masowej egzekucji, w której zginął zastrzelony mój drugi brat”. (Aileen Orr)


Polscy żołnierze, po wielu perypetiach powrześniowych, w dość dużej sile znaleźli się w oddziałach generała Władysława Andersa. Na szlaku 2 Korpusu Polskiego, zaczyna się historia pewnego niedźwiedzia, który choć urodził się w dalekiej Persji, to w głębi serca był Polakiem; żołnierzem 2 Korpusu.


Niedźwiadek urodził się w 1941r. W kwietniu 1942r. polscy żołnierze wędrujący z Iranu do Palestyny, odkupili go od pewnego chłopca za konserwę, czekoladę, nóż oficerski i trochę "drobniaków". W ten sposób uchronili go od niechybnej śmierci, albo losu cyrkowego zwierzaka. Wybrali też imię dla swojego, nowego towarzysza. Akurat w kwietniu, przypadają imieniny Wojciecha. Takie też imię otrzymał niedźwiadek brunatny. Dość trafne, gdyż jest to imię pochodzenia słowiańskiego i oznacza tyle, co: „szczęśliwy wojownik”, „ten, który cieszy się z bycia wojownikiem” („woj” – „wojownik”; „ciech” – od „uciecha”).


Postanowiono, że Wojtkiem zajmował się będzie najstarszy z żołnierzy – Piotr Prendys. Tak właśnie Wojtek trafił do 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Wojtek nie był zbyt grzecznym i zdyscyplinowanym żołnierzem i często wpadał w tarapaty. A wraz z nim, jego opiekunowie. Bywało, że zużywał całą wodę przeznaczoną do mycia, bo urządził sobie wspaniały prysznic wśród piasków pustyni. Gdy w obozie rozlegał się krzyk, było niemalże pewne, że Wojtek coś narozrabiał. Zdarzyło się jednak, że mocno przysłużył się żołnierzom. I to niejednokrotnie…


„Nieoczekiwanie powietrze rozdarł przerażający wrzask, który natychmiast postawił na nogi wszystkich w obozie. W kierunku łaźni polowej, skąd dobiegały wrzaski, popędzili uzbrojeni strażnicy. Dotarłszy na miejsce, żołnierze ujrzeli Wojtka, który w jednym z narożników prysznica osaczał nieznanego Araba. Ujrzawszy strażników, mężczyzna z łzami cieknącymi mu po policzkach począł błagać ich o ocalenie życia.”


Nieznany Arab okazał się być szpiegiem, a Wojtek jak by nie patrzeć przyłapał go na niecnym, szpiegowskim procederze. W jednej chwili stał się bohaterem, a jedną z nagród, jakie otrzymał, był dłuuugi prysznic, podczas którego zużył prawie cały zapas wody.


Wojtek przebył szlak bojowy od Iraku, przez Syrię, Palestynę, Egipt aż do Włoch. Później, już po demobilizacji trafił wraz z 2 Korpusem do Wielkiej Brytanii.

2 Korpus we Włoszech, to przede wszystkim krwawa bitwa pod Monte Cassino. W ramach operacji „Diadem”, Polacy mieli zdobyć wzgórze z ruinami klasztoru.


„Walka oddziałów dowodzonych przez mjr. Gnatowskiego na Widmie przeszła do historii bitwy o Monte Cassino. Osobiście dowodził w pierwszej linii. To zawsze pozostaje w pamięci podwładnych. Przełamanie niemieckiej obrony na Widmie pozwoliło na podejście 5. KDP do kolejnych wzgórz: San Angelo i 575. Opanowanie tych wzgórz umożliwiało wyprowadzenie dalszego natarcia w kierunku Piedimonte.”


„Orzeł biały na Monte Cassino”

patrz słuchaj

mówi Widmo

skłaniając się

na śmierci stronę

on nigdy w hełmie

zawsze w koronie


Kompania Wojtka, dowoziła amunicję do stanowisk artyleryjskich, które ostrzeliwały rejon masywu górskiego Cassino. Było to zadanie nocne, przy zachowaniu wszelkich zasad ostrożności. Wojtek był pewnie jednym z nielicznych żołnierzy, którzy nie zdawali sobie sprawy z wszędobylskiego niebezpieczeństwa.

Monte Cassino. Żródło: http://www.polskieradio.pl

„Po dotarciu na pozycje naszej artylerii, pospiesznie rozładowywaliśmy pociski i zapalniki, a następnie, po krótkim odpoczynku, wracaliśmy możliwie jak najszybciej po kolejny ładunek. Pomimo podejmowania przez nas wszelkich środków ostrożności, dochodziło do wielu wypadków, w których ginęli liczni kierowcy ciężarówek, staczający się z wąskich dróg w przepastne czeluście stromych jarów”.

Właśnie pod Monte Cassino, narodziła się legenda Wojtka.

Tak opisała to Aileen Orr:


„Niedźwiedź, obserwując swych towarzyszy, którzy uwijali się w bitewnym zgiełku, pospiesznie rozładowując skrzynki z amunicja artyleryjską, postanowił dołączyć do nich i rozłożywszy na boki swe potężne łapy, dal do zrozumienia krzątającym się wokół żołnierzom, że chce im pomóc w ich wyczerpującej pracy. Wojtek nigdy nie był szkolony do przenoszenia czterdziestopięciokilowych skrzyń, w których znajdowały się pociski do dwudziestopięciofuntowych dział, zapalniki do pocisków oraz inne wyposażenie artyleryjskie. (…) Stojąc na tylnych łapach, rozkładał swe potężne ramiona, w które żołnierze składali ciężkie skrzynie z amunicją, po czym bez wysiłku przenosił je do podręcznych składów amunicyjnych, zlokalizowanych w pobliżu stanowisk ogniowych. Po dostarczeniu ładunku do gniazd artylerii, niedźwiedź wracał do ciężarówki po kolejny ładunek śmiercionośnego zaopatrzenia.”


Świadkami zaangażowania Wojtka w operację „Diadem”, byli m.in. żołnierze z pułku piechoty Black Watch:


„Podszedłem bliżej, żeby przyjrzeć się artylerzystom – wspominał John Clark – Okazało się, że była to polska bateria, która akurat prowadziła nawałę ogniową na nieprzyjacielskie pozycje. Stanowiska dział ukryte były na polanie pośród drzew dużego lasu. Gdy przyglądałem się temu obrazkowi, moją uwagę przykuł pewien zaskakujący szczegół. Oto niespodziewanie spomiędzy drzew wyszedł wielki, poruszający się na tylnych łapach, niedźwiedź. Wyglądało na to, że zwierzę taszczyło coś w swych łapach. Obaj z Vincentem zaczęliśmy krzyczeć, chcąc ostrzec kanonierów o zbliżającym się do nich niedźwiedziu. Nikt jednak nie zareagował na nasze wrzaski.

Niedźwiedź doszedł do ogona lawety działa, stawiając na ziemi niesiony przez siebie pocisk artyleryjski. Zwierzę po wykonaniu tej operacji podążyło z powrotem do lasu, aby po chwili pojawić się ponownie, niosąc w swych lapach kolejny pocisk.”


Niestety opiekunowie Wojtka mieli z nim też całe mnóstwo kłopotów. Niedźwiedzi instynkt nakazywał mu atakować takie zwierzęta, jak osły, owce, czy też konie. Spotkanie z tym ostatnim, po otrzymaniu ciosu kopytem, ostudziło zapędy brunatnego łowcy.


„Jego ulubioną sztuczką było podpływanie po kryjomu pod wodą do grup kąpiących się kobiet i niespodziewane wynurzanie się pośród nich. Fortel ten zawsze powodował wybuch ogromnej paniki. Piski kobiet przerażonych pojawieniem się w niewielkiej odległości ogromnego niedźwiedzia były dla uszu Wojtka najpiękniejszą muzyką. W jego oczach sztuczka była świetnym dowcipem, który nigdy mu się nie znudził”.


Wojtek był też zmorą kucharzy. Niejednokrotnie organizował mały wypad do kuchni, żeby podkraść coś do jedzenia.


„Piotr Prendys, słysząc najpierw okrzyki trwogi, a wkrótce potem salwy śmiechu, nie miał wątpliwości, co może być przyczyną tak radykalnie odmiennych reakcji. Natychmiast popędził w kierunku baraku kuchennego, do którego zewsząd nadbiegali inni polscy żołnierze. Dotarłszy na miejsce ujrzeli Wojtka, który tkwił zaklinowany w metalowej oprawie okna baraku kuchennego.”


Emblemat kompanii Wojtka

Łupem Wojtka padały puszki egzotycznych owoców, przeznaczonych na święta, marmolada oraz takie smakołyki, jak… pasta do butów.

Mimo wszystko, Wojtek był też świetnym kompanem, który popijał piwko i palił papierosy razem z innymi żołnierzami. Właściwie to nie potrafił palić, ale naśladując kolegów, po prostu je zjadał. Papieros musiał być jednak zapalony, inaczej nie nadawał się przecież do zapa…, znaczy zjedzenia.


„Żaden pobyt mojego dziadka w obozie nie mógł obyć się bez spotkania z Wojtkiem. Był to niezwykły widok, niedźwiedzia i człowieka wspólnie spędzających towarzysko wieczory. Mój dziadek Jim, jak zwykle palący jednego papierosa za drugim i niedźwiedź, wyciągający swą wielką łapę, w geście wyrażającym prośbę, aby go również poczęstować papierosem.”

Przy piwku też było wesoło:


„Wypiwszy uprzednio niezliczoną ilość butelek piwa, Wojtek i towarzyszący mu Polacy byli kompletnie ululani. Na miejscu pijatyki pojawił się niespodziewanie polski oficer, który zastał grupę ubzdryngolonych żołnierzy w towarzystwie równie nietrzeźwego niedźwiedzia. Polacy tłumaczyli oficerowi, że pozwolili Wojtkowi pić alkohol bo, jak na niedźwiedzia, ma już swoje lata. Gdy miś wydał z siebie okrutne , pijackie beknięcie stwierdzili, że było to pierwsze słowo, jakie zwierzę wypowiedziało tego wieczora!”


Z ciężarówki, której pilnował Wojtek, nigdy nic nie zginęło, a trzeba przyznać, że kradzieże były istną plagą życia na wojnie.

Lubił muzykę, zwłaszcza skrzypcową oraz występy operowe i teatralne. Niestety zdarzało mu się przysypiać, a że podczas snu zdarzało mu się puszczać wiatry, wraz z kolegami bywał wypraszany z widowni.

Jeden z żołnierzy wspominał:


„Zawsze, gdy na Sali był Wojtek, starałem się stać możliwie najbliżej niego. To był najlepszy sposób, aby zapewnić sobie towarzystwo ładnych dziewcząt”.


Bywały też sytuacje bardzo niebezpieczne. Pewnego razu obowiązki służbowe zmusiły Piotra Prendysa do opuszczenia Wojtka na dwa tygodnie. Kiedy wierny przyjaciel i opiekun pojawił się wreszcie w obozie, Wojtek wybiegł na powitanie i tak mocno uścisnął przyjaciela, że ten o mało nie został zmiażdżony w niedźwiedzim uścisku. Prendys zdołał uderzyć Wojtka w nos i dopiero wówczas uścisk puścił.


„W oka mgnieniu radość ze spotkania przerodziła się w smutek. Z płynącymi mu z oczu łzami, w których odbijał się ból i szok wywołany ciosem wymierzonym mu przez przyjaciela, Wojtek siadł na nierównej, zakurzonej ścieżce, zanosząc się rozpaczliwym szlochaniem.”

Zdjęcie Wojtka z www.grotaragnara.blogspot.com

Koniec wojny, to czas smutku dla polskich żołnierzy. Kiedy świat świętował, Polacy pogrążyli się w żałobie narodowej. Polska przecież wcale nie była wolna. Nie wszyscy mieli dokąd i do kogo wracać. Komunistyczna Polska wielu spośród tych, co wrócili do kraju, zwyczajnie zamordowała. W najlepszym wypadku, utrudniała normalne życie. Brytyjczycy szybko zapomnieli o zasługach żołnierza polskiego dla ich "być albo nie być", podczas walki z hitlerowcami.


Piotr Prendys i pozostali towarzysze broni, musieli rozstać się z kapralem Wojtkiem. Tak, niedźwiedź został oficjalnie awansowany i wciągnięty w szeregi Polskich Sił Zbrojnych. Zdecydowano, że zostanie w ogrodzie zoologicznym w Edynburgu.


"Większość przyjaciół Wojtka z wojska wróciło do Polski w 1947 roku, ale niektórzy pozostali w Szkocji i często odwiedzali go w zoo. Wspinając się, przechodzili przez ogrodzenie wybiegu, żeby pobawić się ze swoim niedźwiedziem. Opiekunowie z zoo oczywiście protestowali, lecz oni nie zwracali na to uwagi." (Bibi Dumon Tak).

Eliza Piotrowska

Na wybieg zoologiczny wrzucano papierosy i słodycze, ale najmilszym prezentem dla Wojtka był dźwięk polskiej mowy.


W zoo, niedźwiedź przeżył 17 lat. Schorowany kapral Wojtek, został uśpiony w wieku 22 lat i skremowany. Dzisiaj, w Edynburgu ma swój pomnik.



Źródła:

- "Niedźwiedź Wojtek" - Bibi Dumon Tak

- "Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa" - Aileen Or

- "Wojtek. Niedźwiedź bez munduru" - E. Piotrowska

- www.historia.focus.pl


bottom of page