top of page

Krokiem zdobywców. Opowieść o drużynie 1914 - 1920


Na początku sierpnia 1920r. w okolicy Paproci Dużej, Paproci Małej i Pęchratki miała miejsce bitwa, w której wzięły udział ochotnicze pułki harcerskie z terenu całej Polski. Ta historia do nas powraca za pomocą szczątków poległych tam młodocianych harcerzy – żołnierzy, które wydobyto ostatnio z niemalże zapomnianej mogiły. Niebawem ich uroczysty pogrzeb, na który czekali nasi bohaterowie przez dziesięciolecia. Bolszewickie wojska nie oszczędziły jeńców – obcięto im głowy. Konsekwencją zwycięstwa był fakt, że Polacy powstrzymali pochód bolszewickiej hordy przed zalewem całej Europy. Między innymi o tym opowiada uczestnik tych walk Innocenty Libura. Zachęcam do lektury. Poniżej kilka fragmentów:


„W dniu 18 lipca obchodziła stolica święto Armii Ochotniczej. W blasku lipcowego słońca ciągnęły ulicami coraz to nowe oddziały witane burzą oklasków i okrzykami:

- Cześć obrońcom Ojczyzny! Niech żyje Armia Ochotnicza! Niech żyje Wódz Naczelny!... Niech żyje generał Haller!...

Mundurów prawie nie widać, a jednak pochód okazały i chwytający za serce. Oto ława kosynierów z racławicką bronią, dalej transparent: „Pułk Kilińskiego”, a za nim na koniach, zielone szeregi harcerzy i coraz to nowe oddziały. (…)


Zaraz potem w cytadeli robi się ruch. Obiega wieść o tworzeniu całych pułków harcerskich: dwieście pierwszy, dwieście piąty, dwieście dwudziesty

pierwszy! (…)


Z zapachem rzemieni i mundurów, ze szczękiem broni przenika w dusze i ciała naszych ochotników tężyzna i duma żołnierska.

Wkrótce już mogli podziwiać się nawzajem w wojskowej skórze. Nowe polskie mundury z łódzkiego sukna wyglądały wcale porządnie. (…)


Wyciągnięta w dwuszereg dwunasta kompania zajmuje całą długość budynku – z górą dwustu chłopa. Mimo przewagi młodych – i starszych jest niemało: dawni żołnierze z armii rosyjskiej i austriackiej, robotnicy, artyści, urzędnicy, profesorowie. W dziewiątej kompanii minister Thugutt jest zwykłym szeregowcem. (…)


Wystąpiwszy w pełnym uzbrojeniu, bataliony 201 pułku wyglądają całkiem bojowo, choć połowa ludzi na pewno prochu jeszcze nie wąchała. Wyciągnięte na prostej jak strzała szosie do Zegrza kompanie maszerują sprawnie z cichym chrzęstem rzemieni i klekotem długich bagnetów u pasa jak wojsko z prawdziwego zdarzenia. (…)


Na dłuższym postoju w Łapach Korczakach olkuszacy pierwszy raz widzą szlachecki zaścianek, znany im dotąd z pieśni i powieści. Nie różni się prawie od zwykłej wsi, tylko ludzie jacyś grzeczniejsi i tak ładnie mówią po polsku. (…)


- Bolszewicy zajęli Suraż i pchali się na most przez Narew. A my z maszynek po nich i w tyraliery. Dopadliśmy do rzeki, walimy z karabinów, a potem przez most sekcjami!...

Nadchodzą nowe, radosne wieści. Zdobyto maszynki, odpędzono nieprzyjaciela. I choć są ranni, nawet zabici (poległ ten gruby sierżant z 11 kompanii i paru gości, ranny jest minister Thugutt), ale radość i zapał powszechne. Chrzest ogniowy 201 pułku wypadł świetnie. (…)


Pod wieczór trajkot maszynowej broni na prawym skrzydle wzmaga się, zbliża i trwa nieprzerwanie. Tamtędy widać pcha się nieprzyjaciel. Dwunasta kompania patrzy z podziwem na świeże oddziały, które siadają w Czyżewie na samochody. W stalowych hełmach na głowie, z granatami za pasem wyglądają bardzo bojowo. (…)


Za mijanym laskiem wieś w poprzek drogi – Paprocie.

- We wsi nieprzyjaciel – meldunek od czoła.

- Karabiny maszynowe od przodu!

- Bagnet na broń! Hurra!

Pędzi wiara przez niezżęte jeszcze owsy, przez kartofliska i zagony buraków. Płaszcze w biegu przeszkadzają, plączą się koło nóg niewygodnie. Zasapał się czarny wąsal – sekcyjny lekceważonych „młodzioków” – nie może za nimi nadążyć. A Mietki, Tomcie, Bohdany skaczą przez miedze i bruzdy jak zające. Potrząsają groźnie karabinami i ryczą „hurra!” – jak niegdyś na kursie pod Sikorką czy na Pustyni Błędowskiej. Przychodzi im to tym łatwiej, że tamci prawie nie strzelają. Przerazili się widać ich groźnym widokiem.

Zdobywszy wioskę, wiara zapija mleko, które sobie tamci przygotowali, ociera bohaterski znój z czoła. Ale okazuje się, że to nie koniec – z następnej wsi wychodzi długa tyraliera. Widać ją jak na dłoni.

- Naprzód! – biegną chłopaczki, przypadają do ziemi, pukną raz i drugi i znów się podrywają. Krzyczą nawet i wymachują karabinami.

Ale tamci nie chcą uciekać. Strzelają coraz częściej i nawet trafiają: ktoś dostał po łapce, jednemu z częstochowiaków przestrzelili łydkę, ale można jeszcze wytrzymać. Zbliżywszy się na paręset metrów, obie strony przypadły do ziemi i pukają dalej. (…)


- Ostrzeliwać się!... Strzelać! – chrypie wśród świstu kul i grzmotu wybuchów granatnich zaperzony bojowo Lucek. Jak nad Berezyną przed rokiem.

- Strzelać! Nie bać się, chłopcy! – zachęcają się nawzajem Bohdany, Mietki, Mariany, Tomasz.

- Równać!... Odstępy!...

Zbawczy las już niedaleko. Byle do lasu! Dźdźium bach! Zzium bach! – chichocą wokół granaty, rwą słupy ziemi czarnej jakby się piekło rozwarło i wypuściło stada szatanów. Ale mocno ujęta w garść kompania wycofuje się w porządku przez to złowrogie pole śmierci. Zresztą nie taki diabeł straszny, jak go malują. (…)


- W tyraliery! – rozkazuje znów porucznik. – Strzelać!

- Gęsty ogień!... Strzelać!... – powtarza się po linii. (…)

Grzbiet wyniosłości już blisko, ale i ogień coraz gorętszy. Kule świszczą wokoło, sieką suche trawy ugorów. Na szczęście biją niecelnie. W tyralierze mało kto pada.

Dwunasta kompania dołącza w końcu do głównych sił, które przedstawiają się niewesoło. To już tylko luźne gromady z różnych batalionów i pułków. Kobiety ze wsi wynoszą dzbany mleka i wody, płaczą na widok krwi i śmiertelnie znużonych twarzy. Gospodarze wytaczają wozy dla rannych. Współczucie i pomoc poczciwych ludzi działa na żołnierzy jak balsam kojący i podnosi na duchu. Zmieszani dotąd bezładnie, zaczynają się porządkować samorzutnie i łączyć w oddziały. (…)


Wzięty ze wsi przewodnik prowadzi wojsko bocznymi dróżkami przez pola i lasy. Zapada ciemność. Sznury żołnierzy podtrzymując bagnety i łopatki, przesuwają się bezszelestnie na nieprzyjacielskich tyłach. Trzeba ominąć Ostrów i Komorowo, zajęte od wczoraj.

O świcie wychodzi znów kolumna na bity gościniec zapchany ludźmi i pojazdami różnego rodzaju. Wozy drabiniaste, furgony wojskowe, bryczki, nawet powozy na resorach napełnione rannymi lub śpiącymi wojakami. W jednym z powozów jedzie major i paru oficerów. Wszystko to sunie sennym, wolniutkim ruchem. Z boku idą szarzy, zbiedzeni piechociarze. Niektórzy, by nie upaść, trzymają się rękami drabinek. (…)


Poderwane rozkazem kompanie ruszają do natarcia.

- Ofensywa, hurra! – woła uszczęśliwiona wiara, przebiegając w kolumnie dwójkowej dolinki i wzgórza, mijając nieprzyjacielskie wnęki, rozwija się w tyraliery, praży ogniem cofające się oddziały, zachwycona radykalną zmianą ról wojennych.

- To za nasz odwrót

- To za Paprocie!

- To za moje nogi w pęcherzach! (…)


- Otwieramy ogień z maszynek, oni w nogi. Tak my na ta góra i za nimi. A kiedy my byli zatrzymawszy się nad Bugiem, niedaleko Małkini, zajęli my okopy na polu i czekamy. W końcu wychodzi na nas tyraliera, zatem druga, trzecia. Podchodzo na szsset metrów, na pięćset… my nic, dopiero jak byli podszedłszy na czterysta, my walaj salwami po nich: trach, trach, trach! A maszynki: tra ta ta ta! Oni pac na zjemia, pochowali sia w kartofli… Tak my dawaj znowu salwami po samy zjemi! Toż dopiero zaczęło się tam kotłować, Boże ty mój, Bożenko, jak w sądny dzień. (…)


Mimo bolesnych strat, przez dworce i stacje zborne przewalały się coraz większe masy żołnierstwa powracającego z wojny. W Jabłonnie gospoda żołnierska i bufet szumiały wciąż wesołym gwarem. Radość jaśniała w obliczach wojowników z odniesionego zwycięstwa i z bliskiego już powrotu do szkół i zagród ojczystych, do urzędów, warsztatów i fabryk.

Olkuszacy dowiedziawszy się, że ich 201 pułk otrzymał „Virtuti”, udekorowali się pięknie wstążkami przy bluzie, przypięli też odznaki za rany i lada dzień oczekiwali zwolnienia. Brak było jeszcze Walerka, któremu nieźle pono powodziło się w prowiantowej czołówce, no i – niestety – Marianka Prażmowskiego, który poległ w natarciu pod Ciechanowem, jak twierdził druh ze Szczekocin:

- Widziałem, jak upadł, a z piersi trysnęła mu krwawa fontanna.

Słuchającym go olkuszanom serca ścisnęły się z żalu. Był przecież z nich najmłodszy. (…)


- Już czas do namiotów, a kawał drogi jutro nas czeka, więc tylko tyle powiem: jeżeli potrafiliśmy jako młodzi chłopcy uderzać na wrogów ojczyzny, wytrzymywać ogień armatni, przechodzić setki mil w uciążliwych pochodach, to chyba jako dorośli damy sobie też radę przy odbudowie ojczyzny. Sto tysięcy ludzi oddało za nią swe życie w tej wojnie. A ilu poległo w różnych powstaniach, pomarło w więzieniach i na Sybirze, ilu najlepszych Polaków zawisło na szubienicach?.. Tej krwi nie wolno zmarnować. Wywalczona przez nich, ale zniszczona przez wojnę, cofnięta wstecz przez półtorawiekową niewolę i nasze własne niedbalstwo, Polska wzywa nas do pracy.”



Książkę można zakupić tutaj:


Spotkanie w Andrzejewie

bottom of page