Dlaczego nie uciekłaś?
„Polskie obozy śmierci” – to następny policzek wymierzony Polsce i Polakom. Niemieckie obozy na terenie Polski to cierń, który nie daje, aby rany po II wojnie światowej zabliźniły się. Słucham różnych wypowiedzi w mediach i myślę, że te dyskusje nigdy się nie skończą. Póki żyją świadkowie tych zdarzeń i ich dzieci, jest komu bronić Polskę. Kiedy umrze ostatni świadek, umrze realny przekaz o prawdzie. Pozostaną kartki historii często niezapisane.
Jako dziecko urodzone po wojnie wychowałam się na opowieściach ludzi, którzy przeżyli piekło nie będąc w obozach. Właśnie dlatego oburza mnie fakt, jak słyszę, że Polacy nie pomagali Żydom. Czy aby na pewno to byli Polacy z krwi i kości? Szacuje się, że pomocy udzielało od 100 – 150 tys. Polaków (wypowiedź w TV). To bzdura, bo tego nie da się policzyć. Niech „mędrcy”, którzy rzucają oskarżenia, pojada w teren, porozmawiają z ludźmi, którzy w małych miasteczkach i wsiach razem, Polacy i Żydzi zamieszkiwali. Polacy robili co mogli aby ratować sąsiadów. Nie zawsze się dało, bo Niemcy działali z zaskoczenia, często w nocy lub o świcie.
Ta okropna dyskusja przywołała wspomnienie, którym chcę się podzielić z czytelnikami historycznej strony „Wrona”. A może odnajdzie się bohater tej opowieści… może przeżył?
„W sierpniowe popołudnie, ciszę w domu przerwało kołatanie kolbą karabinu do drzwi. Dzieci przylgnęły do matki, ja z bijącym sercem otworzyłem drzwi. Do środka weszło dwóch Niemców. Jeden stanął, drugi popchnął mnie i wrzasnął: „ubieraj się i zakładaj konia do wozu – jedziesz z nami”. Tu był koniec dyskusji. Zebrali nas razem 20 wozów. Kazali podjeżdżać na rynek. Na każdy wóz wpędzali tylu Żydów ilu dało się zmieścić. Mężczyźni, chłopcy, kobiety i dzieci. Z tego co zauważyłem stały wojskowe samochody załadowane paczkami i walizkami (rzeczy odebrane tym ludziom). Nigdy nie zapomnę płaczu kobiet i dzieci. Transport ruszył z Andrzejewa w stronę Szumowa. Przy wozach szli Niemcy. Który człowiek spadł, Niemiec strzelał i ciało wrzucali na samochód. Po głowie snuła mi się jedna myśl: „-macie robić to, co każemy, bo wrócimy do waszych rodzin.” – to były słowa dowódcy całego transportu. Spytałem mężczyznę: skąd jesteś? – z Czyżewa. My z łapanki. Nie starczyło wagonów na stacji i tu nas przygonili. Wiedziałem, że wieziemy ich do Rząśnika koło Szumowa. Te wagony ze stacji w Czyżewie jechały do Treblinki. Tych co nie zabrali, przeważnie gonili do Mianówka koło Szulborza. A teraz Rząśnik.
Transport minął Srebrną. Dojeżdżaliśmy do Szumowa. Cały czas myślałem czy dadzą nam wrócić do domu, czy razem rozwalą. Łzy cisnęły się do oczu. W myślach żegnałem się z rodziną. W wolnym momencie całowałem szkaplerz, który miałem na szyi i prosiłem Matkę Bożą o łaskę.
Po dojechaniu do lasu zrobiło się straszne zamieszanie, a że jechałem na końcu transportu zza krzaków nie widziałem co się dzieje. Rozległa się strzelanina i słyszałem okrzyki: „partizanen!, partizanen!”. Kiedy Niemcy minęli mój wóz, skręciłem w las i jakąś drożyną goniłem konia ile się dało. Nie wiem ile jechałem, ale strzały było słychać w oddali. Zatrzymałem konia i kazałem jadącym Żydom uciekać w las i nie zbliżać się do drogi. Dziękowali mi i nie kazali wracać do domu bo „Niemcy cię zabija!”, Kiedy wszyscy się rozbiegli, nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Nie mogłem wracać w łapy Niemców. Włóczyłem się po lesie. Dojechałem do skraju i dopiero zorientowałem się, że jestem w Prosienicy. Znałem tę wieś. Przywiązałem lejce do sosny i postanowiłem pójść do znajomego, któremu przed wojną budowałem dom. W pewnej chwili usłyszałem cichutki płacz dziecka. Oniemiałem z wrażenia. Na wozie , z dzieciątkiem pod brudną jakąś szmatą leżała piękna, młoda dziewczyna, cała we łzach. - Dlaczego nie uciekłaś? – Nie dałam rady, wczoraj urodziłam dziecko. Ile masz lat? – Dwadzieścia. Zaniemówiłem. Wiedziałem, że znajomy K. pomoże mi. Tak też się stało. Do wieczora byłem w lesie z dziewczyną. Gospodyni, pani K. dała jej jeść. Wieczorem zaprowadziłem ją do domu K. Ja z K. uszykowaliśmy skrytkę w stercie ze słomą. Gospodyni umyła dziecko i chorą. Nad ranem zawieźliśmy ją do sterty i przez cały dzień udawaliśmy, że przewozimy słomę. To trwało przez trzy dni. Przez cały czas myślałem o tym, co u mnie w domu i czy Niemcy mnie szukają? Czy nie było odwetu. Po trzech dniach wróciłem do domu. Rodzina myślała, że Niemcy mnie wykończyli. Przez pięć dni pozostali woźnice zjeżdżali do domów.
K. dał słowo, że zaopiekuje się dziewczyną i dzieckiem. Przez dwa tygodnie zostało przygotowane schronienie w Czyżewie u znajomej Żydówki. Kiedy zajechałem do Prosienicy, dziewczyny nie było. Nikt nie wiedział gdzie się podziała. Zanieśli posiłek, a jej nie było. Odeszła…”
Historia prawdziwa i straszna. Jaki los spotkał tę młodą matkę i jej dziecko? Czesław często wspominał i zastanawiał się, dlaczego nie spytał jak się nazywa?
A może przeczyta tę opowieść dziecko, które zna ją z ust matki? Czy żyje?
Nazwiska bohaterów historii pozostają do wiadomości redakcji.
Jeżeli ktoś dysponuje tego typu wspomnieniami, proszę o podzielenie się z nami. Wiem, że podobnych historii jest wiele, ale nie są uważane za coś wyjątkowego. Ot, takie tam opowiadanie z czasów wojny, jak każde inne. Nie, to bardzo ważne. Każda osoba zaangażowana w pomoc Żydom, jest dla nas bardzo ważna. Każda, nawet najmniejsza informacja ma znaczenie. Dlatego prosimy nie lekceważyć tego apelu. Wszystkie informacje przesyłamy do specjalnej bazy, która jest tworzona, aby ratować dobre imię Polski i Polaków. To nasz obowiązek wobec tych, którzy już odeszli; minionych pokoleń, jak i tych, którzy przyjdą po nas.