Musee d’Histoire (Diekirch)
„Każdego roku – pisał Witold Mieszkowski – gdy nadchodzi ukwiecony i piękny czerwiec, zawsze staje mi przed oczyma moja ukochana Normandia z widokiem na kanał La Manche i nadmorskie tereny lądowania aliantów oglądane w dwudziestą rocznicę desantu na Europę.
Otóż w czerwcu 1964 roku wraz z moimi przyjaciółmi, świeżo wówczas upieczonymi młodymi warszawskimi architektami Jaśkiem K. i Marcinem P., nie bez trudności wyrwaliśmy się z kraju na saksy, do przeżywającego hossę – wolnego świata. (…)
Ponieważ nie dysponowaliśmy oficjalnymi kartami wstępu na defiladę, więc w przódy, jak uczniacy na wagarach, rozbiegliśmy się po nieźle zachowanych niemieckich bunkrach rozsianych gęsto po wydmach, a następnie polskim zwyczajem nawiedziliśmy liczne w okolicy cmentarze wojenne. Wśród świetnie utrzymanych i udekorowanych żołnierskich mogił na każdej z miejscowych alianckich nekropolii na tabliczkach memoratywnych rzucały się w oczy przede wszystkim setki polskich nazwisk. Udaliśmy się również na udekorowany barwami Bundesrepubliki cmentarz niemiecki. I tu podobnie: roiło się wręcz od słowiańsko brzmiących nazwisk śląskich, pomorskich i wielkopolskich. Do dziś pamiętam mogiłę z inskrypcją „gefreiter Helmut Golab” (czyli po prostu Gołąb), którego okrutny los wojny zawiódł z Bytomia czy Pszczyny aż nad wysokie brzegi kanału Angielskiego i gdzie w D-day przyszło mu złożyć w ofierze swe młode życie, przecie również za dzisiejszy kształt Europy.
Lustrując wówczas obszar sztucznego portu (z resztkami zatopionego tam naszego krążownika czasu wojny), a także lornetując szereg innych miejsc wielkiego desantu, niemiłym dla nas zaskoczeniem był fakt braku, wśród kilku tuzinów łopoczących na wybrzeżu flag przeróżnych nacji, choćby jednej biało – czerwonej, polskiej bandery. Na naszą, poprawnie sformułowaną w języku gospodarzy uwagę skierowaną pod adresem organizatorów o niemiłym dla nas zaskoczeniu, wynikającym z niedopatrzenia lub wręcz marginalizowania czwartej liczebnie armii alianckiej, w minionej wojnie (przecie niewspółmiernie większej i operatywniejszej niż francuska), usłyszeliśmy miast przeprosin cierpką konstatację, że „przecież… nie należycie do Europy”?
Zdarzenie, które opisał Witold Mieszkowski w „Szkicach z Łączki”, jak żywo przywołuje obraz Polski zdradzonej i sprzedanej przez prezydenta USA w Jałcie. Zwłaszcza Defiladę Zwycięstwa z 1946 roku. Ciągnące się kilometrami przez ulice Londynu wojska przeróżnych narodowości i flagi narodowe im towarzyszące. Zabrakło jednak tej, pod którą lotnicy z polskich dywizjonów lotniczych wywalczyli wolność dla tej właśnie, londyńskiej gawiedzi, która machała radośnie maszerującym zastępom wojskowych.
Od tamtej pory Polska, która oddana została Sowietom była niechciana, a Jej historia rugowana z przestrzeni publicznej. Tak jest niestety do tej pory, często przy milczącej aprobacie decydentów polskich.
Warto o tym pamiętać teraz, kiedy postawiliśmy na USA, jako gwaranta naszego bezpieczeństwa. Oby jednowektorowa polityka nie okazała się zgubną dla państwa polskiego.
Sytuacja opisana przez Mieszkowskiego przywołuje również u mnie pewne wspomnienie. Otóż, kiedyś miałem okazję zwiedzić Musee d’Histoire w Luksemburgu.
Muzeum jest dość duże i dobrze zrobione. Zgromadzono w nim pokaźne ilości sprzętu wojskowego oraz związanych z wojną pamiątek. Na ponad 3000 metrów kwadratowych powierzchni zgromadzono bogate zbiory sprzętu wojskowego, broni, mundurów… Szczególnie ciekawe są, na dużą skalę odwzorowane z użyciem manekinów, autentyczne scenki z oryginalnych zdjęć z okresu II wojny światowej. Chlubą muzeum jest diorama nocnego przejścia amerykańskiej 5 dyw. piech. rzeki Sauer w Diekirch 18 stycznia 1945r.
Niestety, zwiedzający z Polski nie znajdzie tutaj wiele o Polakach walczących w tym rejonie. Jedyną rzeczą, którą można wypatrzeć, to nasza flaga narodowa. Chociaż… nie do końca nasza flaga narodowa.
W każdym razie warto odwiedzić muzeum w Diekirch, jeśli jest ku temu okazja. Polecam. Poniżej kilka zdjęć, które pokazują, co można zobaczyć w luksemburskim muzeum: