Wiatraki
Aby zacząć nasze dociekania odnośnie tzw. „wiatraków”, zacznijmy od „Encyklopedii staropolskiej” Zygmunta Glogera. Pod hasłem „młyny, młynowe” odnajdujemy tam taką oto definicję:
„Pierwotni rolnicy polscy nie mieli młynów obracanych wodą ani wiatrem, ale rozcierali ziarna na kamieniu drugim kamieniem, jak to jeszcze dotąd czynią z pszenicą Indjanie peruwiańscy wśród lasów i w oddaleniu od miast zamieszkali. Takie kamienie od rozcierania zboża przy dłuższem ich użyciu nabierały wklęsłości nieckowatej, mniejszej lub większej, a znajdowane dziś na polach i przy wioskach, są ważnem świadectwem istnienia w tych miejscowościach rolnictwa od czasów przedhistorycznych. Ponieważ nie wiemy, jak je w starożytności Polanie nazywali, a nie możemy nazwać młynowymi (bo to z włoskiego mulino), więc napiszemy o nich pod wyrazem żarna. Młyny wodne i wietrzne były oczywiście wcześniej znane we Włoszech niż w Niemczech, skoro dawni Niemcy wzięli z włoskiego mulino wyraz swój mulin, a Polacy zrobili z tego młyn.”
Pod hasłem „wiatrak”, u Glogera czytamy:
„Ks. Solski w dziełku „Architekt” pisze w XVII wieku: „Wiatraki potrzebne są na miejscach, gdzie o wodę trudno”. Odkąd zaczęto budować je w Polsce, nie umiemy tego określić. Podobno sąsiedzi nasi Czesi znali już młyny wietrzne w VIII w. Nie przypuszczamy jednak, aby za doby Piastów nie wystarczały u nas młyny wodne i żarna domowe, tembardziej, że dla wiatraków, potrzebujących szerokich pól, aby miały siłę wiatru, trudniej było o miejsce w okolicach lesistych niż dla młynka wodnego o strumień, których było wówczas więcej niż dzisiaj.”
Wokół wiatraka wbijano kilka bali, do których przywiązywano linę, służącą do nastawiania ramion wiatraka w stronę wiatru. Poza tym, konstrukcja zewnętrzna wiatraka była bardzo prosta. O wiele więcej pracy ciesielskiej (bo większość elementów wykonanych było z drewna) wymagały mechanizmy wewnętrzne. Przy okazji budowy młyna wiatrowego zarobił również kowal i kamieniarz.
Z funkcjonowaniem młynów związane było konkretne prawo i podatki. Nie będziemy się jednak zagłębiać w te meandry (zmienne na przestrzeni wieków). Wyznaczeni do tego celu lustratorzy, odpowiedzialni byli za sporządzenie listy młynów, na które następnie nakładali określony podatek, zwany „młynowym”. Warto przypomnieć o wartości pożywienia, które nieodzownie symbolizował chleb:
„Gdy chleb, jako największy dar Boga, w takiem był zawsze poważaniu u narodu polskiego, że podnosząc z ziemi upuszczoną okruszynę, na znak przeproszania całowano, więc też i zawód młynarski miał u ludu polskiego większe, niż inne rzemiosła, poważanie. Na młyny nie dopuszczano nigdy Żydów, co dopiero w XIX w. upowszechniło się.”
Ponieważ mąka, to jeden z podstawowych składników wszelkich wypieków, zapotrzebowanie na młyny było dość duże. W okolicy wiejskiej, wiatraki były nieodłącznym elementem krajobrazu.
W Andrzejewie wiemy o położeniu trzech wiatraków. Jeden znajdował się na wzniesieniu, jadąc od strony Pieńków Sobótki do Andrzejewa, po prawej stronie, czyli na samym początku ulicy Zawodzie. Wiele lat temu, kiedy w okolicznych miejscowościach nie było jeszcze kościołów, ludzie pokonywali, czasami wielokilometrową drogę do kościoła andrzejewskiego. Przeważnie konno, albo i pieszo – na bosaka, aby nie niszczyć butów. Przeciętny mieszkaniec wsi był bardzo ubogi i, o ile mógł sobie pozwolić na buty, to miał zaledwie jedną parę, którą oszczędzał na specjalną okazję. Taką właśnie okazją była Msza św. Ludzie nieśli buty w rękach, a dopiero przy tym młynie (lub nad rzeką) zakładali buty i szli przez most do kościoła.
Nieco uszkodzony wiatrak w tym miejscu, możemy zobaczyć na zdjęciach z okresu drugiej wojny światowej. Podczas walk o Andrzejewo, był to jeden z kierunków działania Wehrmachtu (76 pułk piechoty) i ze względu na położenie, doskonały punkt obserwacyjny.
Drugi wiatrak stał w miejscu, które do dzisiaj nazywa się „Górką”. Na przestrzeni ostatnich lat był tam targ bydła, składnica złomu, funkcjonowała piekarnia, skup zboża… Dzisiaj jest tam m.in. stacja paliw oraz sklep wielobranżowy.
Kilkanaście lat temu, nieopodal, przy ul Warszawskiej stał inny młyn (nie wiatrowy), który figurował nawet, jako wyjątkowa atrakcja w przewodnikach turystycznych. Niestety został zniszczony i dzisiaj stoi tam dom.
Położenie wiatraka na Górce, oznaczono na poniższej mapce:
Prawdopodobnie o historii spod tego wiatraka wspominał pochodzący z majątku Podjanowie Bronisław Piętka, kiedy opisywał swoją trudną, zimową podróż z łomżyńskiej szkoły do domu. Działo się to tuż przed wybuchem powstania w roku 1863:
"Zajechaliśmy przed okazalszą chałupę szlachecką, gdzie trafiliśmy na większe zebranie rodzinne. Przywitawszy się grzecznie z bracią szlachtą, prosiliśmy o gościnę i pomoc, bo szkapy nasze były już do niczego. Ponieważ szlachta tego zaścianka znała nazwiska naszych rodziców, więc chętnie pośpieszono z pomocą. Zaprzężono do bryczki dwa młode, rącze konie, posadzono na koźle pijanego trochę woźnicę i w ciągu 3 kwadransów dotarliśmy szczęśliwie do miasteczka Andrzejewa, graniczącego już z posiadłością mego ojca. Ale do domu rodziców nie łatwo się było dostać, bo rogatki miejskie były zamknięte i pilnowała ich warta żołnierska. Przejazd zatem nie był możliwy bez przepustki, którą wydawał kapitan roty tam konsystującej, pan kapitan zaś spał w tym czasie i nikt go nie śmiał budzić, bo było zbyt wcześnie, zaledwie 5 godzina rano. Należało parę godzin poczekać na przebudzenie komendanta. Słowem stało się tak, jak mówi przysłowie wiejskie;
„Choć blisko widać,
Ale daleko dybać”.
Weszliśmy tymczasowo do mieszkania młynarza, gdzie spali na ziemi żołnierze, straż trzymający. Byłem senny, zziębnięty i zmęczony nocną podróżą i przebytemi wrażeniami, usiadłem potulnie na odwróconej dzieży od chleba i drzemiąc, oczekiwałem cierpliwie chwili, kiedy będę mógł wyjechać."
Najbardziej znanym wiatrakiem w Andrzejewie, jest niewątpliwie ten, pod którym we wrześniu 1939r. Niemcy zgromadzili jeńców z rozbitej pod Andrzejewem 18 dywizji piechoty, cywilnych oraz wozy taborowe. Płk. dypl. K. Pluta-Czachowski stwierdził, że „pod Andrzejewem, w ostatniej bitwie dywizji, nieprzyjaciel zdobył zasadniczo kilka tysięcy rannych, około tysiąca cywilnych więźniów, zniszczony sprzęt bojowy i tylko niewielką ilość jeńców, tych zresztą w większości w toku walki.”
Przez cały dzień 13 września jeńców przewożono spod „wiatraka” do zambrowskich koszar. Większość musiała przebyć około dwudziestokilometrową trasę pieszo. W ręce Niemców dostała się również część sprzętu artyleryjskiego. Na fotografiach wykonanych wówczas przez niemieckich żołnierzy możemy zobaczyć m.in. stosy broni i umundurowania żołnierzy polskich oraz armaty, haubice i działka przeciwlotnicze zdobyte przez najeźdźców. Wraz ze sprzętem zagarnięto też kilkadziesiąt wozów taborowych 18DP.
[O dalszych losach tych jeńców będzie osobny artykuł, zaplanowany na 11.09.2020r.]
Ze względu na działania wojenne, istnieje wiele zdjęć jeńców, na tle tego wiatraka, wykonanych przez żołnierzy niemieckich.
Jeśli jesteśmy przy tematyce młynów, warto zauważyć, że przez Andrzejewo wije się niewielka rzeczka - Mały Brok. Prawdopodobnie przy moście, tuż obok kościoła był kiedyś również młyn wodny. Z pewnością istniał taki w Czyżewie przy kościele (dzisiaj jest tam zalew). Mamy do dyspozycji nawet zdjęcia tych młynów, z tym że co do tego andrzejewskiego nie ma pewności, że jest to właśnie ten. Tym niemniej dołączam zdjęcie i jednocześnie proszę o ewentualne informacje na temat tegoż młyna wodnego w Andrzejewie (zdjęcie poniżej):
Młyny zdobiły cały okoliczny krajobraz. W pobliskiej Paproci Dużej młyn wiatrowy posiadał David Buse, a w Paproci Małej, prawdopodobnie również ktoś o tym nazwisku (dokładnej wiedzy nie mam). Przy drodze z jednej Paproci do drugiej również był młyn wiatrowy. Ten należał do R. Rosina.
Po większości młynów w okolicy nie pozostało nic, po niektórych zaledwie ruiny...
Na zakończenie jeszcze krótki cytacik z Juliana Borzyma, który miał pewien kłopot z końmi, albo z... wiatrakami.
"...Borowski po klaczy Arabskiej, wychował dwie klaczki arabki. Po śmierci Adasia dałem Andzi za nie 90 rubli i tyż dochowałem się z nich nad podziw pare klaczy, trwałych, lotnych i ładnych. Na tych klaczach mogłem bez popasu zrobić 8 mil drogi w przeciągu 5 godzin po najgorszej drodze. Miały one wadę, bo bały się młynów, zwykle mijając młyn, czy to wiatrak, czy wodny, biegały i niesły jak szalone. Byle forszman na nich niepojechał. To tyż wyszukałem furmana cechowego, który obiecał mi ich ujarzmić, ale mu się to nieudało.
Raz pamiętam jechałem do Wierzbowizny. We Mniu jest młyn wodny na Nurcu. Ostrzegałem, żeby się strzegł. Odpowiedział mi:
- Niech się pan nie boi, wezmę ich krodko, dam piłkę i obsadę. Jakoż tak zrobił, wyciągnoł ręce, ujoł lejce krodko, oparł się nogami o przodek leter i tak wyprężony, wjeżdżał na most na Nurcu. Kiedy konie mijając budynek młyna, słyszały szelest koł i szum wody spadającej na koła, poniosły. Furman moj w jednym mgnieniu znikł mi z oczu. Na drugiej stronie mostu ludzie konia zatrzymali, a mój furmn siedział na dyszlu jak na koniu trzymając się oburącz dyszla. Ściągnęły go lejcami z kozła irzuciły na dyszel. Od tego czasu był ostrożniejszy. No i kazałem porobić uzdy z okularami, żeby mniej widziały, szczególniej z boków."
Źródła:
- „Encyklopedia staropolska”, Zygmunt Gloger
- „Czerwony lampas i niebieskie kepi”, Bronisław Piętka
- „Pamiętnik podlaskiego szlachcica”, Julian Borzym