top of page

85. rocznica bitwy pod Andrzejewem



Helena Sołowińska:


Po rosie wyrażnie słychać było odgłosy strzałów.Ukryliśmy się wtedy w malinach,w takich zaroślach. Byliśmy niedaleko. Walka toczyła się na Ulaskach w Andrzejewie. Walczyli żołnierze cofający się po bitwie w Łętownicy koło Andrzejewa. Leżąc cichutko, słyszałyśmy jak nasi krzyczeli: "huraa!", "chłopcy bić", "o Jezu". Były to pojedyncze okrzyki, które głuszył turkot karabinów maszynowych. Płakałyśmy, bo byli tam i nasi najbliżsi.

    Płk. Dietrich Kraiß:


    2 batalion pułku piechoty X, który maszerował bezpośrednio za 3 batalionem, już o 16.30 dotarł do Paproci Dużej i w ten sposób zamknął pierścień na zachodzie. Jest to osobliwy widok, jaki zastają żołnierze. W ogromnym okręgu płoną wsie, brzmi ogień artyleryjski, który słychać raz bliżej, raz dalej, szczekają karabiny maszynowe. To jak koło nakreślone cyrklem, w którym teraz Polacy prowadzą swoją ostatnią walkę. Przy tym udaje się batalionowi do 1200 jeńców 3 batalionu dołączyć dalszych 800 i zdobyć liczne działa.

 


    Ppłk. Kazimierz Pluta-Czachowski:


    Po pewnym czasie wyruszyłem z natarciem. Stawało się to tym konieczniejsze, że nasza straż tylna wyraźnie już była spychana przez natarcie z kierunku Zambrowa i ogień z tego kierunku stawał się coraz bliższy. Ruch nasz zauważył płk. Hertel – natychmiast wyruszyło również natarcie z jego rejonu – i natychmiast wsparł nas całą siłą artylerii /sądzę, że ok. 2 dyony/. Ogień ten, początkowo zacięty, stał się wkrótce wściekły. Natężenie jego, celność i gwałtowność stały się prawdziwą i jedyną tarczą dla naszego ruchu, gdyż nie mieliśmy w moim rejonie już ani jednego ckm. Dopasowywał się przytym świetnie swą determinacją do determinacji z jaką wykonywaliśmy te ostatnie nasze natarcie. Wspierał nas tak ten ogień aż do zmroku, wiążąc sobą cały front natarcia, ściągając na siebie główne odium artylerii przeciwnika. Wyczuwało się, że artyleria naszą musiał dowodzić osobiście płk. Hertel, gdyż tak precyzyjnie wspierać piechotę wyłącznie na podstawie łączności wzrokowej, taką siłę wydobyć ze sprzętu mógł tylko najwyższej miary fachowiec i artysta. Stwierdziłem później, już po wyjściu z kotła, iż istotnie kierował nią Pułkownik.

 


    Ppłk. dypl. Lucjan Stanek:


    Dla mnie i moich żołnierzy istniało tylko powierzone do wykonania zadanie i robiliśmy wszystko, nie szczędząc własnych sił i życia, by sprostać danemu nam zaufaniu, by nigdy historia nie mogła nam zarzucić, że pułk nie wykonał swego zadania przez brak uporu i heroizmu.

    W walce ulegli przemocy, której najwyższe i najszlachetniejsze walory żołnierskie nie mogły zwalczyć.

    Szczycimy się dziś, że nas w walce pobito i rozbito, gdyż świadomi jesteśmy, że ci co polegli pod Nowogrodem, Szablakiem, Łomżą, Śledziami, Długoborzem, Srebrną, Srebrnym Borkiem, Łętownicą, Andrzejewem, Zarębami Kościelnymi i ci, którym w bitwach udało się życie zachować, obowiązek swój w stosunku do Ojczyzny wykonali.


Bogdan Nagórka:


Niemcy, którzy opanowali już pobitewną sytuację nie chcieli zabierać najciężej rannych do niewoli. To był balast i kłopot, niepotrzebny kłopot. No i dobrze. Mimo braku takich środków łączności, jakimi dysponujemy współcześnie, wieści rozchodziły się także wówczas dość szybko. Wieczorem, trzynastego września ojciec został stamtąd zabrany, prawie wykradziony. Jego z kolei ojciec, z córką (czyli siostrą ojca), zaprzęgiem konnym, pod osłoną nocy przewieźli, całego w opatrunkach, do odległej około 30 km od Andrzejewa rodzinnej wsi pod samym Zambrowem. Jakże tutaj doskonale zabrzmiałoby  ,,ojczystej wsi". Ojczystej - na ziemi własnej ojców, dziadów, pradziadów, tak właśnie krwawo bronionej przez stulecia.

Tam zdołał się, w zasadzie – zdołano go wykurować, pod opieką rodziny dojść do zdrowia. Po to, by później mógł być w AK, a po „wsypie”, po aresztowaniu i nieudanych próbach wymuszenia zeznań przez gestapo w Łomży, kolejno w dwóch obozach koncentracyjnych, aż do maja 1945. Ale to jest inny rozdział innej historii...



Jan Dorobisz:


Po demobilizacji część naszego wojska kierowała się do Rumunii, ja zaś z powodu świeżych ran, a zwłaszcza po utracie wzroku w jednym oku, zdecydowałem się na powrót do Warszawy, przekroczywszy granicę niemiecko-sowiecką koło Małkini, poszedłem wraz z żoną do ojca w Andrzejewie, które zastałem prawie w 90% spalone. Rosjanie wyłapywali wojskowych oraz cywilną inteligencję – mój starszy brat, nauczyciel został w maju 1940r. zamordowany przez NKWD – dlatego zmuszony byłem ukrywać się w różnych miejscach w okolicach Białegostoku. W 1941r. po zajęciu Andrzejewa przez Niemców, wróciłem do ojca na gospodarkę. Tam byłem żołnierzem Armii Krajowej, jako dowódca plutonu a później kompanii – stale jako organizator i szkoleniowiec, bo do akcji czynnej nie nadawałem się z powodu braku jednego oka.

    We wrześniu 1944r. Andrzejewo zajęła armia radziecka, a w listopadzie aresztowało mnie NKWD i po różnych przesłuchaniach i pobycie w białostockim więzieniu zostałem w grudniu wywieziony do obozu w Stalinogorsku, gdzie przez trzy miesiące pracowałem w kopalni węgla, na dole. Warunki były trudne: wyżywienie marne a praca ciężka: ręczny wyrąb węgla, ładowanie na wózki i pchanie windy. Z góry kapała woda, oświetlenie słabe. Mając tylko jedno oko często przewracałem się, co wreszcie wyzwoliło mnie – przesunęli mnie do prac na powierzchni. Mieszkaliśmy w drewnianych barakach, na siennikach słabo wypchanych, gryzły pluskwy i wszy występujące w ogromnych ilościach; przy mrozach poniżej -30 ͦC ogrzewanie było niewystarczające, sami zresztą ciągnęliśmy na sankach niewielkie, dozwolone ilości opału. Wolny od pracy czas zajmowano nam tzw. mitingami – pogaduszkami na temat dobra komunizmu i zła „panów” polskich, a nas „akowców” nazywano „wrogami polskiego narodu”. Od czasu aresztowania podawałem stopień wojskowy podoficera, dlatego przebywałem w obozie ogólnym; oficerów zabierano – nie wiadomo dokąd.


Comments


bottom of page