top of page

Chwała bohaterom


Jakiś czas temu redaktor Stanisław Michalkiewicz wspomniał o rozmowie z młodym Rosjaninem. Adwersarz zza naszej wschodniej granicy stwierdził, że nie chciałby być Polakiem, gdyż „b Польше нет… героев”! (w Polsce nie ma… bohaterów). No cóż, jakie państwo tacy bohaterowie, chciałoby się powiedzieć. Młody człowiek ewidentnie ma niedostatki w wiedzy historycznej. Oczywiście Rosja ma swoich bohaterów, ale któż tam teraz na piedestale? Nic nowego - wielki ojciec narodu, ludobójca Józef Stalin, rzeźnik czekista Feliks Dzierżyński? No, ale pierwszy to Gruzin, a drugi Polak. To może wódz rewolucji Lenin, co to kapitalizm chciał zastąpić socjalizmem? Nie, też nie. Ten to chyba bardziej Żyd niż Rosjanin. Też ma na sumieniu kilka milionów ofiar. Czy to są bohaterowie Rosji? Skoro Ukraina stawia pomniki Stepanowi Banderze, ludobójcy Polaków, Żydów i Czechów (i innych narodowości) na Wołyniu i Galicji, to może zamiast toczyć wojenkę powinni się szanowni Rosjanie bratać z Ukraińcami? Oby nie.


Czy Rosja ma pozytywnych bohaterów, czy tylko takich z łapami ubabranymi we krwi aż po same łokcie? Oczywiście, że ma. Ma ich też Polska i przy tym nie ma w zwyczaju hołubić morderców. Wspomniany Dzierżyński nie ma w naszym kraju swojego pomnika i daj Boże miał nie będzie.


Nasz rosyjski koleżka nie wie, albo ma amnezję co do naszych bohaterów. Nie pamięta jak jego rodacy wiali na sam widok naszej husarii. Gdzieżby mógł pamiętać tak odległe czasy? Nie pamięta też jak jego pobratymcy uciekali spod Warszawy w 1920 roku. Iluż wówczas Polska „zrodziła” bohaterów; m.in. młodych harcerzy, którzy ochotniczo wyruszyli na front walczyć o niepodległość. Zbyt odległe czasy… Z pewnością pamięta za to, jak Polskę podbili i rozgrabili będąc w spółce z Prusami i Austrią. Niechybnie pamięć go też nie zawodzi o dniu 17 września 1939 roku, kiedy rosyjskie czołgi ruszyły przez naszą granicę na podbój Zachodu. Także wtedy w Polsce nie zabrakło ludzi, odznaczających się niezwykłymi czynami - mężnych. Skoro tak zawodna jest pamięć człowieka rosyjskiego, to trzeba by przypomnieć mu garstkę naszych bohaterów. Ot tak, z pamięci przeciętny Polak potrafiłby wymienić chociażby ojców naszej niepodległości: Józefa K. Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Wincentego Witosa, czy też Ignacego Paderewskiego. Z najnowszej historii każdy już chyba słyszał o Witoldzie Pileckim albo obrońcach Westerplatte, czy zdobywcach wzgórza Monte Cassino. O „Czarnych diabłach” generała Stanisława Maczka i Powstańcach Warszawskich. Trudno nawet wszystkich wymienić z nazwiska.


Są wśród ludzi bohaterskich osoby mało znane, albo zapomniane, o których warto przy tej okazji wspomnieć. Zacznijmy od przedstawicielki płci pięknej.


Leopoldyna Julia Stawecka urodziła się w Bochni w roku 1896. Polska była wówczas pod zaborami. W potrzebie chwili przerwała naukę i wstąpiła do Związku Strzeleckiego w Krakowie. Przebrana za mężczyznę weszła w szeregi I Brygady Legionów Polskich. Z frontu wycofała się na skutek odniesionych ran. Nie osiadła jednak na laurach kobiety z frontowym epizodem. Ukończyła kurs dla sanitariuszek i podjęła pracę w szpitalu. Kiedy w 1918 r. rozpoczęły się walki z Ukraińcami, Leopoldyna zorganizowała w Krakowie oddział kobiecy.


Ponieważ nie pozwolono jej walczyć razem z bratem, wstąpiła do Milicji Obywatelskiej Kobiet (później przekształconą w Ochotniczą Legię Kobiet). Pełniła m.in. obowiązki dowódcy warty w okolicy Lwowa. Tam otrzymała awans na podporucznika i odznakę „Orlęta” za walkę o Lwów. Potem objęła dowodzenie Legią Lwowską. Po wybuchu wojny z bolszewikami walczyła w obronie Wilna. Została ranna w prawe płuco. Po dojściu do siebie ponownie zajęła się służbą wartowniczą. Otrzymała awans na stopień porucznika. Po ustaniu walk, w roku 1921 poprosiła o bezterminowy urlop. 3 marca 1921 r. opuściła szeregi

wojska. Nie był to jeszcze kres jej działań w walce o niepodległość. Wybuchło III powstanie śląskie, w którym Stawecka również wzięła udział. Kolejnym odznaczeniem, które ozdobiło pierś naszej bohaterki był Krzyż Walecznych. Postanowiła złożyć wniosek o unieważnienie swojego małżeństwa i w roku 1922 wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Felicjanek w Czechowicach Dziedzicach. W grudniu 1923 r. nie było jeszcze odpowiedzi z Rzymu i musiała opuścić zakon. Po otrzymaniu unieważnienia wstąpiła do Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej. Po rozpoczęciu nowicjatu otrzymała nowe imię. Teraz była siostrą Marią Eligią. Gruźlica, na którą zachorowała trochę pokrzyżowała jej plany, ale ostatecznie udało się jej złożyć profesję zakonną. Po złożeniu ślubów podjęła pracę w domu dziecka w Oświęcimiu. W roku 1931 odznaczona została „Medalem za Wojnę 1918-1920”, a rok później odznaką „Za Dzielną i Wierną Służbę dla Ojczyzny”. Na łożu śmierci złożyła zakonne śluby wieczyste. Zmarła 7 stycznia 1933 roku w Białce Tatrzańskiej. Pochowana została z żołnierskimi honorami w kwaterze sióstr serafitek w Oświęcimiu. Takich, mało znanych bohaterów mamy w swojej historii całe mnóstwo. Przykładem bohatera nieco zapomnianego jest płk Lis-Kula, który z wyjątkową odwagą i poświęceniem walczył o niepodległość Polski w Legionach Piłsudskiego. O nim już niebawem osobny, obszerny tekst. Wśród polskich bohaterów są też obcokrajowcy, Polacy z wyboru. Wymienić by tu można braci Kahane, którzy jako Żydzi stanęli do walki w 1863 roku, a Leon Kahane własnym ciałem zasłonił pułkownika Karola Kalitę, słynnego „Rębajłę”. Zmarł później w szpitalu w Bodzętynie. Fragment pamiętnika Filipa Sanbra Kahane:


Gdy moskiewskie armaty coraz większe spustoszenie za­częły robić w naszych szeregach, wtenczas Rochebrune wezwał nas na ochotnika — by pójść na armaty. Wystąpiło nas kilkunastu żuawów, między nimi Zwierkowski i ja, i popędziliśmy naprzód — oddalając się od całego oddziału. Naraz Zwierkowski —- chcąc mnie powstrzymać i zwrócić w inną stronę, szarpnął silnie za ramię — żem się obrócił na miejscu; w tejże chwili kula kartaczowa zgruchotała mi prawą rękę. Strzelba upadła naprzód, a ja doznałem uczucia -- że i moja ręka gdzieś naprzód poleciała; wpatrzyłem się więc przed siebie, aby zobaczyć, gdzie się ona podziała. Słabo mi się zrobiło; usiadłem na zrębie, aby zebrać myśli i przecie do­wiedzieć się — co się z moją ręką stało, bo jej przy sobie dostrzedz nie mogłem. Ona tymczasem zwisała bezwładnie za mną i dla tego jej na zwykłem miejscu znaleźć nie mogłem, a dowiedziałem się o tem dopiero gdym usiadł — a ręka zwi­sająca dotknęła ziemi. Uczułem wtenczas ból srogi, a przycią­gnąwszy rękę naprzód — zobaczyłem strugę krwi. Wstałem i po­szedłem między walczących; tam już czynnego udziału brać nie mogłem, ale chciałem poledz — i w tym celu wysuwałem się ciągle przed szeregi walczących, a zwracając się do Moskali — dawałem im znaki lewą ręką, aby we mnie celowali. Co mi po życiu, kiedy już bić się nie byłem zdolny! Snując się tak — spotkałem Rochebruna, który mi kazał pójść do ambulansu. Nie usłuchałem, bo co mnie tam po takiem życiu teraz, ot — lepiej skończyć odrazu. A tu jak na złość kule przelatują do­koła, brzęczą koło ucha, a żadna nie trafia! Ot — Zwierkowskiemu przeszyła lewą rękę. Tu, tu strzelajcie! — patrzcie — w ten krzyż biały — w ten fez czerwony!


W powstaniu warszawskim w 1944 roku walczył czarnoskóry Nigeryjczyk August Agbola O’Brown, prawdopodobnie jedyny Murzyn w ówczesnej Warszawie. Prawie nieznanym uczestnikiem powstania wielkopolskiego jest Chińczyk Zdzisław Józef Czendefu (陳德福). Jakże odmienny od Stalina, czy Dzierżyńskiego bohater narodowy „z importu”.


Czendefu urodził się w roku 1892 w Mandżurii. W wieku siedmiu lat stracił rodziców i zajmował się żebractwem. W 1905 roku, podczas wojny rosyjsko-japońskiej został wciągnięty przez kapitana Kazimierza Skorotkiewicza w szeregi Armii Imperium Rosyjskiego. Trzynastoletni chłopiec pełnił funkcję gońca, tłumacza i ordynansa kpt. Skorotkiewicza. Kiedy oficer trafił do japońskiej niewoli, Zdzisław został wysłany do Warszawy. W stolicy przebywał pod nazwiskiem Bazyli Jan Charczeńko i pracował w fabryce mebli. Z czasem uległ polonizacji, przeszedł na katolicyzm i przyjął nazwisko Czendefu, które wynikało z transkrypcji języka mandaryńskiego (陳德福- Chén Défú). Właściciel fabryki, Chojnacki odesłał go do swojej rodziny w Wielkopolsce. Czendefu ożenił się i jako patriota wstąpił w szeregi „Sokoła”, gdzie pełnił funkcję naczelnika drużyny skautów. Wraz z ówczesnymi harcerzami wyruszył w 1919 roku na arenę walki powstania wielkopolskiego. Rok później walczył w szeregach ochotniczej armii gen. Józefa Hallera podczas wojny polsko-bolszewickiej. W roku 1924 wystąpił o nadanie polskiego obywatelstwa, ale otrzymał je dopiero po dziesięciu latach. W 1958 roku odznaczony został Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym.


Najmłodszy Kawaler Orderu Virtuti Militari poległ 16 stycznia 1919 roku we Lwowie. Nazywał się Antoni Petrykiewicz i walczył wraz z innymi członkami swojej rodziny. Na Cmentarzu Orląt Lwowskich spoczywa obok Antoniego jego brat Zygmunt, ojciec Kacper i stryj Michał.

Antoni był gimnazjalistą, który w potrzebie chwili stanął do walki z Ukraińcami o Lwów. Bił się w szeregach żołnierzy generała Romana Abrahama i został ciężko ranny broniąc tzw. „Reduty Śmierci” na Persenkówce. Rannego próbowała wynieść z pola walki sanitariuszka, malarka Stanisława Klimkowska-Bieńkowska. Została przy tym ranna, natomiast Antek zmarł w szpitalu. Uhonorowany został trzykrotnie Krzyżem Walecznych oraz wspomnianym już Orderem Virtuti Militari. Pochowano go w katakumbach, które później sprofanowała sowiecka dzicz spod znaku sierpa i młota.

To postacie, które tylko reprezentują w powyższym tekście ogromne szeregi naszych bohaterów. Nie wszyscy urodzili się jako Polacy, ale zapragnęli nimi być i bić się za Polskę. Oczywiście to, kim byli i jaki mieli stosunek do patriotyzmu było spuścizną poprzednich pokoleń, które wolność umiłowały jak nikt inny na świecie. Znane powiedzenie stwierdza, że „Polak nie pyta jak liczny jest wróg, tylko gdzie on jest”. Odnosi się to w sposób doskonały do postaci hetmana Jana Karola Chodkiewicza, który kiedy otrzymał wieści o „niezliczonych regimentach szwedzkich” odparł: „Policzym ich, jak ich pobijem”. Bitwa pod Kircholmem została wygrana w 1605 roku, a słowa Chodkiewicza nadal brzmią w uszach kolejnych pokoleń. Cytuję za www.histmag.org:


Mankell na podstawie rolli popisowych doliczył się w trzydziestu szwedzkich jednostkach 3854 poległych. Historyk ten nie był jednak w stanie wskazać zabitych w przypadku pozostałych trzydziestu czterech oddziałów. Prawdopodobnie ich straty były nie mniej dotkliwe. Barkman był zdania, że liczbę ocalałych z pogromu należy szacować na 3000 do 3500 ludzi. Oznacza to, że z 11 000 armii Szwedzi zostawili na polu bitwy około 73% żołnierzy. Z dowódców szwedzkich zginął Lennartsson, któremu Chodkiewicz wyprawił uroczysty pogrzeb, książę lüneburski, pułkownicy Forbes i Stigel. W ręce żołnierzy Chodkiewicza wpadło 60 sztandarów oraz wszystkie armaty, wzięto również setki (jedna z niemieckojęzycznych gazet ulotnych twierdziła nawet, że 1500) jeńców. Do niewoli dostał się m.in. Brandt, który po przewiezieniu do Krakowa został stracony za zdradę Zygmunta III.


Odwaga i bohaterskie czyny naszych przodków niewiele mają odpowiedników w historii innych narodów. Nie wiem, czy w ogóle istnieje drugie, tak pełne zwycięstwo nad tak przeważającymi siłami wroga w historii, jak wiktoria pod Kircholmem. To wszystko to tylko przykłady z naszej historii. W bohaterach możemy przebierać i to nie tylko w tych, którzy wykazali się męstwem na polu bitwy, ale także wśród naukowców, lekarzy… oraz zwykłych, mało znanych ludzi, którzy na co dzień śpieszą z pomocą innym ludziom. Chwała Bohaterom.


bottom of page