top of page

Lata 80-te w Andrzejewie



W okresie wakacyjnym roku 1980 w większych miastach Polski opanowanej przez komunistów wybuchły strajki. Doprowadziły one do tzw. porozumień sierpniowych i powstania NSZZ (Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego) „Solidarność”. Związku oficjalnie zarejestrowanego przez Sąd Wojewódzki w Warszawie 10. listopada 1980 roku. Założenia związkowców miały początkowo na uwadze obronę praw pracowniczych, ale NSZZ „Solidarność” szybko urósł do największego ośrodka opozycji antykomunistycznej i w rezultacie doprowadził do zniszczenia porządku zatwierdzonego przez tzw. wielką trójkę w Jałcie. NSZZ „Solidarność” wspierany był i inspirowany przez Papieża Jana Pawła II, który podczas wizyty w Ojczyźnie wzywał do poszanowania wolności i praw należnych jednostce ludzkiej. Związkowcy wspierani byli także przez przedstawicieli USA. Amerykańska CIA przekazywała na cele „Solidarności” około 2. milionów dolarów rocznie.

Komitety NSZZ „Solidarność” RI (Rolników Indywidualnych) powstawały w wielu miejscowościach w kraju. Tak samo było w Andrzejewie, gdzie na czele NSZZ „Solidarność” RI stanął Tadeusz Ościłowski oraz pobliskich miejscowościach (Zarębach-Bolędach, Królach Dużych…). Prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego był Zdzisław Żochowski. Po drugiej stronie barykady stali ludzie związani z władzą komunistyczną. Pierwszym sekretarzem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) był, pochodzący z Gdańska Marek Kaczanowicz, który mieszkał w budynku Ośrodka Zdrowia w Andrzejewie. Funkcję naczelnika gminy pełnił Tadeusz Koc, a dyrektorem Spółdzielni Kółek Rolniczych (SKR) był Marian Czajka. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” zarządzana była przez sybiraczkę Helenę Szwarc. Oczywiście osób zaczadzonych komunistyczną propagandą w małych miejscowościach wiele nie było, ale będących pod jej wpływem nie brakowało. Wiele dokumentów z tego okresu zostało zniszczonych w czasach panowania pewnego satrapy, ale niektóre się zachowały. Wniosek jaki można z nich wysnuć jest taki, że do partii komunistycznej należało wiele osób, ale nie wszyscy uczciwie opłacali składki. Niektórzy zapisywali się do PZPR tylko po to, aby osiągnąć jakiś cel (np. dostać cement na budowę domu), a później dziękowali za członkostwo. Po powstaniu wolnych związków zawodowych wiele osób odeszło z PZPR, a kilkadziesiąt innych wyrzucono, gdyż ich zachowanie nie odpowiadało linii partyjnej. 26. maja 1980 roku w „Gazecie współczesnej” pisano o rozmowach na linii rząd – „Solidarność”:

W Warszawie wznowione zostały rozmowy zespołu roboczego Komitetu Rady Ministrów ds. Związków Zawodowych i Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność” w sprawie dostępu Związku do środków masowego przekazu. Podobnie jak podczas poprzednich rozmów – przewodniczą im rzecznicy prasowi rządu i „Solidarności”, Józef Barecki i Janusz Onyszkiewicz.

Rozmowy dotyczą działalności gazet i radiowęzłów zakładowych. „”Solidarność” uważa, iż powinny się one znaleźć pod kontrolą samorządu robotniczego, a w wypadkach gdy organu takiego nie ma – pod kontrolą działających na terenie danego zakładu związków zawodowych.


Minęło tyle dziesięcioleci, a problemy jakby te same… W każdym razie w gazecie ukazały się również wypowiedzi andrzejewskich decydentów, na okoliczność wyboru naczelnika gminy, dyrektora SKR, GS i sekretarza Komitetu Gminnego. Delegatami na konferencję wojewódzką wybrani zostali wtedy: Marek Kaczanowicz, Stanisław Boratyński i Marian Czajka. Towarzysz Kaczanowicz wyraził ubolewanie z racji utraty wielu towarzyszy partyjnych:


Wielu spośród których pożegnaliśmy nie powinno się wśród nas znaleźć. Ale też wielu towarzyszy jest mi osobiście szkoda. Nie wytrzymali presji środowiska, nie mogli się pogodzić z tym, że zostali oszukani. W większości sparaliżował ich działanie normalny ludzki strach przed niewiadomą. Myślę, że z tymi towarzyszami nie będziemy tracić kontaktu.


Będąc na pierwszej linii działania partii skupiliśmy na sobie całość rozgoryczenia i rozżalenia społeczeństwa. Często spotykam się z pytaniem dlaczego nasza ponad trzymilionowa partia nie mogła się przeciwstawić błędom i wypaczeniom. Osobiście uważam, że doprowadził do tego wadliwy system przyjęć do partii i kontroli partyjnej. Przyjmowaliśmy bezkrytycznie wszystkich, których udało się nam jakimiś sposobami przekonać. Te sposoby graniczyły z przestępstwem wobec partii, a sprzyjał im system rozliczeń wyników pracy kadry i aktywu partyjnego głównie z ilości członków i procentu opłaconych składek.



Ciekawa jest wypowiedź nauczyciela Mieczysława Wiatraka z tej dyskusji:


Wykreślenie z naszej organizacji kilkudziesięciu osób to efekty planu naboru do partii. Nie ważne było czy deklaracje podpisywali po trzeźwemu czy po pijanemu. Byle podpisali, a potem ani razu na zebraniu się nie zjawili. Sekretarz POP składki za nich płacić musiał. Na ostatni Zjazd wojewódzka instancja założyła, że partia w Łomżyńskiem będzie liczyła 25 tys. członków i kandydatów. Zabrakło 300 osób, to wszystko się robiło by ten stan uzupełnić. Albo te parodie z uroczystym wręczeniem legitymacji. Przypomnijcie sobie jak przyjechał sekretarz KW tow. Pietrzak by wręczyć legitymacje i nie było komu ich wręczyć. No to podstawiło się pierwszego lepszego. (…)

My po prostu za dużo mówimy, a za mało działamy. Dotychczasowi przywódcy mówili o Drugiej Polsce w budownictwie, a zbudowali „drugą” Polskę willi i dacz. I rozdzielali między sobą ordery Budowniczych Polski Ludowej. Ja bym te ordery odebrał im publicznie przed kamerami telewizji.


W Andrzejewie co prawda nie było wielkich protestów, ale zdarzały się pobicia przez milicję i utrudnianie w podjęciu pracy. Ludzie narzekali, podobnie jak i dzisiaj na stan dróg oraz na zaopatrzenie sklepów. Podstawowych towarów, jak wiadomo brakowało, a te które były w znacznej ilości rozchodziły się „pod ladą” wśród rodziny i znajomych. Złodziejstwo było na porządku dziennym. Niedawno oddano do użytku wyremontowaną ulicę Wysocką w Andrzejewie. Problem z rozszerzeniem tego odcinka istniał już w czasach peerelowskich. W marcowych „Kontaktach” pisano:

W Andrzejewie od kilku lat nie można poszerzyć rozwidlenia dróg przy wjeździe do wsi szosą od Zambrowa. Sprawa rozbija się o półtora ara ziemi. Ale ziemi dobrej. Chronionej ustawą i osobistą pieczą premiera. Czy premier wie, że te półtorej ara dobrej chronionej ziemi przy tym rozwidleniu dróg i tak nie rodzi?


Do ówczesnych problemów, które nurtowały społeczność Andrzejewa należało też istnienie baru należącego do GS. W roku 1981 aż trzy osoby poniosło śmierć w wyniku spożytego w nim alkoholu. Jedna osoba zamarzła pod barem, a dwie utopiły się. Zwolennikiem likwidacji lokalu był towarzysz Kaczanowicz i miejscowe kobiety, ale przeciwna była Helena Szwarc, która pełniła funkcję prezesa GS. Przeciwni byli też ci, co z tego baru lubili skorzystać. Bar pozostał, a w latach późniejszych monopol na prowadzenie baru w Andrzejewie przejął Wiktor Kotomski. Podobne problemy jak w Andrzejewie miał także lokal barowy w Jasienicy.


W tym okresie (1984 r.) okupowany był też przez miejscowe kobiety budynek tzw. „Agronomówki”, który prawdopodobnie bezprawnie został sprzedany (za 50 tys. zł – przynajmniej oficjalnie) przez towarzysza Koca. Dla społeczeństwa Andrzejewa przeznaczenie budynku było jasne: miało tam być przedszkole. Wezwana na tę okoliczność milicja przybyła do włamania, ale kiedy okazało się, że nikt nic nie wynosi, a odwrotnie – wnosi, to milicjant machnął ręką i dał sobie spokój. Sprawa zrobiła się polityczna. Kobiety musiały udać się do Łomży, do czego najbardziej nadawała się niezawodna Nyska. Sprawa oparła się o Warszawę. Rozpoczęło się szykanowanie uczestników zdarzenia, ale ostatecznie przedszkole udało się zorganizować. Dzisiaj budynek „Agronomówki” już nie istnieje, a do tej historii jeszcze z pewnością powrócę w przyszłości.


Marek Kaczanowicz opuścił Andrzejewo. Być może po części dlatego, że grupa osób naciskała na niego, aby opuścił lokal, który przewidziany był dla lekarza. W każdym razie ludzie na ogół dobrze go wspominają do dnia dzisiejszego. Sympatią darzony był także przez lokalnych działaczy NSZZ „Solidarność” i PSL-u.

13. grudnia rano aparat represji pod przewodnictwem gen. Wojciecha Jaruzelskiego ruszył z całą siłą. Wprowadzono stan wojenny, który złamał prężnie rozwijający się ruch solidarnościowy. W Andrzejewie zjawił się pełnomocnik Komitetu Obrony Kraju (KOK) w towarzystwie grupy żołnierzy. Żołnierze w Andrzejewie nie musieli strzelać do robotników, więc czuli się bardzo dobrze. Było z kim pogadać i wypić coś mocniejszego. Zwłaszcza gdy w tle był jakiś intratny interes. Od żołnierzy w tym czasie wiele zależało. Chociażby przydział sprzętu rolniczego. Na skutek dobrze oblanych interesów bywało, że jeden rolnik z utęsknieniem czekał na ciągnik, a inny otrzymywał przydział na dwa.


24. grudnia 1981 roku generał Jaruzelski na antenie Polskiego Radia powiedział:


Tegoroczne Święta obchodzimy w warunkach szczególnych. Zdaję sobie sprawę jak obostrzenia stanu wojennego skomplikowały codzienne życie, jak pokrzyżowały osobiste plany. Prawda jednak jest taka, że przejściowe ciężary, rygory i ograniczenia są zdecydowanie mniejszym złem, niż bratobójczy konflikt, który jeszcze niedawno stał przed naszym progiem.

W historii Polski nieraz zdarzały się chwile, kiedy trzeba było wybierać nie między dobrem a złem, lecz między złem większym i mniejszym. Dokonaliśmy tego wyboru. Wierzę, że przyszłość sprawiedliwie wybór ten osądzi. (…)

Oświadczam z całą stanowczością, że kłamstwem są doniesienia o rzekomych dziesiątkach czy setkach ofiar śmiertelnych, o przetrzymywanych na mrozie tysiącach aresztowanych, bitych i torturowanych. Prawdy o Polsce ukryć w Polsce nie można. Prędzej czy później będzie ona znana całemu światu. (…)

Niechaj to Święto rodziny, święto zgody i pokoju, zapisze się w naszej pamięci jako początek początków drogi ku lepszej, szczęśliwszej Polsce.

Generał Jaruzelski przyznał, że wybrał zło. My jednak mieliśmy uczyć się „zło dobrem zwyciężać”. Bilans ofiar śmiertelnych stanu wojennego rozpoczęły osoby, które potrzebowały pilnej pomocy medycznej, ale w wyniku przerwania łączności telefonicznej nie otrzymały jej i zmarły. Powstało 49 obozów dla internowanych, do których trafiło blisko 10 tysięcy Polaków. Około 100 osób zamordowano, a tysiące straciły pracę.


Ks. Jerzy Popiełuszko:


Zwyciężać zło dobrem, to zachować wierność prawdzie. Prawda jest bardzo delikatną właściwością naszego rozumu. Dążenie do prawdy wszczepił w człowieka sam Pan Bóg. Stąd w człowieku jest naturalne dążenie do prawdy i niechęć do kłamstwa. Prawda, podobnie jak sprawiedliwość, łączy się z miłością, a miłość kosztuje – prawdziwa miłość jest ofiarna, stąd i prawda musi kosztować. Prawda zawsze ludzi jednoczy i zespala. Wielkość prawdy przeraża i demaskuje kłamstwa ludzi małych, zalęknionych. Od wieków trwa nieprzerwana walka z prawdą.


Prawda jest jednak nieśmiertelna, a kłamstwo ginie szybką śmiercią. Stąd też jak powiedział Kardynał Wyszyński: „…ludzi mówiących w prawdzie nie trzeba wielu. Chrystus wybrał niewielu do głoszenia prawdy, tylko słów kłamstwa musi być dużo, bo kłamstwo jest detaliczne i sklepikarskie”. Ludzie znajdą, ludzie przyjdą z daleka, by słów prawdy słuchać, bo w ludziach jest delikatna tęsknota za prawdą. Musimy nauczyć się odróżniać kłamstwo od prawdy. Módlmy się, by nasze życie codzienne było przepełnione prawdą.



 


Źródła:

- „Gazeta współczesna” z maja 1980 roku.

- „Gazeta współczesna”, nr 256 z 1981 r.

- „Gazeta współczesna”, nr 248 z 1981 r.

- „Kontakty” z 15 marca 1981 roku.

- Relacje ustne świadków wydarzeń

bottom of page