top of page

Listy z frontu 1920 r.

Lecha Jana Dymeckiego listy z frontu 1920


W listach Lecha Dymeckiego znajdujemy mnóstwo szczegółów codziennego życia żołnierskiego, drobnych wiadomości oraz serdeczności rodzinnych. O sprawach toczących wojny w szerszym wymiarze są wzmianki zaledwie w dwóch miejscach. Po części można to wytłumaczyć techniczną stroną tej korespondencji. Czasem są to pocztówki, niekiedy z obrazkami – rozdawano je pewnie żołnierzom. Widzimy na nich wizerunki wojaków, a w kilku przypadkach nawet portret pięknej kobiety z serii wydawanej przez Salon Malarzy Polskich w Krakowie. Miejsca na takiej pocztówce jest niewiele, tylko z lewej strony adresu. Lech pisze z reguły drobnym maczkiem. Wykorzystuje nawet margines wokół obrazka, co widać na załączonej reprodukcji. Jeżeli więc, mając tak mało miejsca, wylicza, co dostał na śniadanie, a co na obiad, to dlatego, by uspokoić bliskich, którzy martwią się o niego – czy mu nie zimno? Czy nie głoduje nasz Lech? Zresztą życie każdego człowieka, a więc i żołnierza, składa się w dziewięćdziesięciu procentach z takich drobiazgów.


Drugą, może ważniejszą przyczyną jest to, że szeregowi z reguły nie wiedzą, w jakich operacjach biorą udział. Także dowódcy kompanii, a nawet batalionów znają jedynie sytuację na swoim odcinku. A ponadto, gdyby Lech miał dość miejsca i pisał o taktyce i strategii, nikt w domu by tego nie zrozumiał.


Wielu nie rozumie tego do dziś. Lech Dymecki, maszerując i walcząc w wielu potyczkach i bojach (m.in. pod Surażem, Ostrowią Mazowiecką i Komorowem, Wyszkowem, Łapami, Wroną, Nasielskiem, Ciechanowcem, Grodnem, Oranami i Wilnem), w istocie rzeczy brał udział w dwóch wielkich bitwach – Bitwie Warszawskiej i Bitwie Niemeńskiej. To one zdecydowały o zwycięstwie, miażdżącym zwycięstwie nad bolszewikami.


Poniżej jeden z listów Lecha Dymeckiego do rodziny Iwanowskich, pisany w Ostrowi Mazowieckiej-Komorowie 5. IX 1920 roku:


Kochani Wujostwo!


Dziękuję bardzo Wujowi za ofiarowaną pomoc, tymczasem nic mi nie potrzeba, dostaję po 86 mk. co 10 dni, oprócz całkiem wystarczającej żywności, tak że pieniądze rozchodzą się tylko na rozmaite czekoladki, i inne smaczne rzeczy (mleko, masło), kupowane w kantynie, lub u ludzi. Siedzeniem w kancelarji bardzo się nie martwię, bo na strzelnicy okazało się, że jestem jednym z najlepszych strzelców, więc się jeszcze i na linji na coś przydam. Kupiłem w Ciechanowie okulary (zakładane za uszy) za 100 mk. i widzę doskonale. W sekrecie powiem, że mam jeszcze 400 mk. [marek].


Cał. Wujostwa rączki. Leszek


bottom of page