top of page

Ochrona języka polskiego

Wulgarny język obecny jest wśród ludzi od dawna. Nigdy nie był jednak łączony z dobrym obyczajem. Język, którym posługiwał się człowiek był swoistym wyznacznikiem poziomu jego kultury osobistej. Może nawet nie tyle język, co umiejętne go używanie – stosownie do okoliczności. Inaczej brzmi siarczyste słowo wypowiedziane podczas karczemnej rozróby, a inaczej wobec kobiety, albo podczas widowiska kulturalnego.


Wulgaryzmy, jako coś bardziej powszechnego dotarły do Polski wraz z żołdakami ze Wschodu. W czasach, kiedy żołnierz Polski będący na służbie carskiej był upadlany, stosowano wobec niego również plugawego języka. To niestety pozostało w szeregach wojskowych do dzisiaj.

Jeszcze w czasie PRL-u, kiedy do władzy dorwał się plebs z nizin społecznych, którego językiem codziennym były wulgaryzmy, to jednak ktoś umiejętnie tym sterował, żeby ten knajacki język nie przedostawał się do opinii publicznej. Komuniści doskonale sobie zdawali sprawę, że gros stanowisk partyjnych obsadzają prości, niewykształceni ludzie, którzy klną jak przysłowiowy szewc. Wiedzieli też, że taki obraz, taki przekaz nie może pójść w szerszy świat. W przekazie medialnym, czy to w prasie, radiu, czy telewizji nie do pomyślenia było, żeby ktoś posługiwał się językiem nizin społecznych, spod budki z piwem. Zachowywano jakieś tam pozory kultury i „postępu”.


Znana para aktorska minionych lat: Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz przeklinali strasznie. I pili strasznie, a byli przedstawicielami ówczesnej elity. Ludzie lubili ekranizacje filmowe, w których występowali (do dzisiaj kultowe), ale w życiu prywatnym niejednokrotnie byli powodem zgorszenia.


Ta tendencja do wulgaryzacji języka polskiego nie jest jednak jedynie domeną zakulisowego życia w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Odgórny, zły przykład wkradał się do życia codziennego dużo wcześniej. W czasie dwudziestolecia międzywojennego, sam Marszałek Piłsudski mierził swoim zachowaniem i słownictwem. Niewybrednie wyrażał się o posłach na Sejm RP, żołnierzach i sprawach natury doczesnej. Jego megalomania i poczucie wyższości nad innymi powodowały, że pozwalał sobie na więcej, niż dopuszczały obowiązujące wówczas konwenanse. Najbardziej znane powiedzonka Wodza Narodu brzmiały:


· „Polski naród jest wspaniały, ale ludzie to kurwy”


· „– Panie marszałku, a jaki program tej partii?

– Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio”


Piłsudski,
Józef Piłsudski wśród Legionistów

Mniej znany jest rozkaz Marszałka Józefa Piłsudskiego traktujący o systemie łączności w wojsku. Piłsudski słusznie zauważa w nim, że „łączność w wojsku jest taką samą bronią jak armata, karabin maszynowy, jak kuchnia polowa, jak wóz amunicyjny…” i, że „bez łączności nie ma i być nie może skoordynowanej pracy wojska, nie ma złączenia wysiłków krwawych dla odniesienia zwycięstwa i krew ludzka leje się darmo, leje się niepotrzebnie”. Słuszność tych słów znalazła odzwierciedlenie w wojnie roku 1939. Marszałek Piłsudski już wówczas nie żył, ale te spostrzeżenia okazały się mieć zasadnicze znaczenie. Armia Niemiecka podbiła Polskę między innymi dzięki dobremu systemowi łączności, który pomimo, że niejednokrotnie zawodził, to w ogromnym stopniu przewyższał w tej kwestii możliwości Wojska Polskiego.


Rozkaz Marszałka Piłsudskiego był napisany chaotycznie i skażony nie tylko wulgarnym słownictwem, ale też licznymi błędami. Zapewne wydany został „na szybko” i pod wpływem emocji politycznych, które w tamtym okresie były niemałe. Oto treść tego rozkazu:


1929 marzec 27, Warszawa. – Ściśle tajny rozkaz Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych o łączności, skierowany do szefa Sztabu Głównego, wiceministrów spraw wojskowych, inspektorów armii i generałów inspekcyjnych, dowódców dywizji piechoty i ich zastępców oraz wszystkich oficerów do spraw łączności odkomenderowanych do dowództw dywizji, szefa brygady łączności i dowódców batalionów łączności oraz do szefa sekcji łączności przy drugim wiceministrze i dowódcy obozu łączności w Zegrzu.


W tym roku do dowództw dywizji piechoty przydzieliłem jako część integralną dowództwa oficerów łączności. Nie mogę nie zwrócić uwagi na ten fakt stanowiący wyłom dotychczasowej dostatecznie idiotycznej pracy konstrukcyjnej w stosunku do wojska. Łączność w wojsku podczas wojennych wypadków jest taką samą bronią, jak armata, karabin maszynowy, jak kuchnia polowa, jak wóz amunicyjny kompanii. Jest nawet więcej i więcej znaczy dla działań wojennych niż te wszystkie wymienione rodzaje służb czy broni.


Bez łączności bowiem nie ma i być nie może skoordynowanej pracy wojska. Nie ma złączenia wysiłków krwawych żołnierza dla odniesienia zwycięstwa i krew ludzka leje się darmo, leje się niepotrzebnie, tak jak w jakiejś awanturze karczemnej, bezcelowo i bez żadnej korzyści dla celu postawionego wojsku szukania zwycięstwa nad nieprzyjacielem. Dlatego też powtarzać będę zawsze będę, że lepsza jest dobra łączność niż armata, niż karabin maszynowy, niż kuchnia polowa i wóz amunicyjny. Moje określenie, które stale przy grach wojennych powtarzam, jest, że wojsko bez pracy nad łącznością staje się zazwyczaj dziewką publiczną, szukającą awantur miłosnych po różnych lasach i pagórkach, bez żadnej korzyści dla wojny oprócz zadowolenia rozdziwaczonej pindy. Jest to stara i prawdziwa prawda, że oficer, który najmniejszą część wojska dowodzi, musi być tak zrobiony, iż zupełnie mechanicznie, nie myśląc specjalnie o tym, szuka połączenia siebie a) z dowódcą wyższym, który nim dowodzi, b) z sąsiednimi grupami, ażeby zdobyć wspólną prawdę wspólnego bezpieczeństwa tak, aby darmo i niepotrzebnie krwi ludzkiej nie przelewać, to znaczy, iż oficer przedtem, nim zje, nim napije się herbaty, nim w ogóle odpocząć sobie pozwoli, musi najzupełniej mechanicznie, nie starając się zupełnie o to, upewnić siebie, czy dostatecznie urządził połączenia siebie w należytych kierunkach.

Powyższe słowa, jak już wspominałem są jak najbardziej słuszne, co udowodniła batalia wojenna w roku 1939. Dalej Józef Piłsudski pisze tak:


W doświadczeniu z ubiegłej wojny, gdzie byłem zwycięskim Naczelnym Wodzem, wyniosłem smutne wrażenia, że wojska, którymi dowodziłem, nie tylko nie robiły i nie czyniły łączności, ale starannie od niej uciekały, tak jak gdyby się lubowały w stanie owej ladacznicy z rozdziwaczonym organem płciowym. Rozumiem dobrze, iż organizacja naszej armii szła w sposób tak nienaturalny i tak głupi, że miało się z jednej strony oficerów wyranżowanych jako wartościowych z innej armii, którzy stawali na czele jednostek wojskowych znacznie ich umiejętność i wprawę, z drugiej zaś strony wielką ilość młodych i bitnych oficerów, którzy nigdy większą jednostką nie dowodzili i wszystkie prawdy o łączności mieli w głowie w zakresie jedynie najniższym w zakresie plutonu, kompanii czy batalionu. (…)


Zrobiono z łączności specjalność zupełnie wyodrębnioną i uciekającą dla swojej alchemii i robienia złota możliwie daleko od wszelkiego oka żołnierskiego i od wszelkiej wspólnoty z pracą czego innego, jak owych alchemicznych i smrodliwych laborantów. Zajęto się u góry tej łączności wyszukaniem na świecie dostaw możliwie lichego materiału, lecz za to kosztującego możliwie drogo, tak że moje porównanie do alchemii robiącej złoto jest literalnie ścisłe. W tej specjalizacji wojsko karmione było myślą, że samo ono, samo wojsko może spokojnie kurwą z rozdziwaczoną pindą pozostać, gdyż centralnie łączność będzie urządzana w sposób alchemiczny.


W innym miejscu rozkazu Generalny Inspektor Sił Zbrojnych pisze:


Wobec tego zaś, że nasza jazda, jak dotąd, za najwyższą tradycję uważa byłą jazdę rosyjską, która była najwybitniejszą przedstawicielką tego kurwiarskiego kierunku, nie sądzę, aby przy dodatkowym kierunku specjalizacji, o którym mówiłem wyżej, i możliwego wyodrębnienia sią jak najdalej, jak najdalej stanowczo od koleżeństwa z kimkolwiek bądź oprócz z sobą, można było łączyć jazdę we wspólnym rozkazie dla innych broni. Będę więc musiał obmyśleć prawdę o łączności dla jazdy zupełnie ad hoc, zupełnie specjalnie, bez łączenia jej z prawdą o łączności w reszcie wojsk.


Pierwszy Marszałek Polski użył języka, który był w oficjalnych kręgach oficerskich nieakceptowalny. Duża część oficerów wywodziła się z rodów szlacheckich, gdzie zwracano baczną uwagę na odpowiednie maniery, które odróżniały ich od frywolnego pospólstwa. Poza tym, Marszałek Piłsudski obraził tym rozkazem wielu dumnych weteranów wojennych. W każdym razie duża część oficerów odmówiła odczytania takiego rozkazu przed wojskiem. Pomimo, że był opatrzony klauzulą tajności, wieść o tym rozkazie szybko rozeszła się wśród oficerów.


Wulgaryzacja przestrzeni publicznej niestety postępuje. Oto, do tytułu „Warszawianki roku” przedstawiona została wyjątkowa persona, mianowicie Marta Lempart, która publicznie posługuje się językiem, którego „nie ma w słowniku ludzi kulturalnych". Pani spod haseł typu „jebać”, czy „wypierdalać” ma być dzisiaj autorytetem dla stolicy i całej Polski. Podczas tzw. „Strajków kobiet” (nie utożsamiać z reprezentacją kobiet!) bluzgają ludzie z nizin społecznych, ale też osoby mające tytuły profesorskie. Jeszcze kilka lat temu coś takiego było nie do wyobrażenia. A to się dzieje na naszych oczach. Przestrzeń publiczną swoją obscenicznością i wulgarnością zaśmiecają ludzie przedstawiani nam jako autorytety. Nie ma na to zgody!

Do literackiej nagrody "Nike" nominowany jest Grzegorz Piątek, który twierdzi, że żyjemy w... "faszystowskim gównie". Czy tak ma wyglądać obecnie kwiecisty język literatury polskiej?


Jan Himilsbach wiedział, że jest pijakiem z niewybrednym językiem i, jak twierdzą ci co go znali, pasowało to do niego, "był naturalny". Potrafił jednak różnicować przekleństwa w zależności od sytuacji. Twierdził, że „jak Mickiewicz zaklął, to była poezja”.

Słowa, które dzisiaj uważamy za wulgarne, kiedyś nie koniecznie miały taki wydźwięk. Dlatego znajdziemy je u wielu wielkich pisarzy. Jan Kochanowski balansował już na granicy dobrego smaku:


Ziemię pomierzył i głębokie morze,

Wie, jako wstają i zachodzą zorze;

Wiatrom rozumie, praktykuje komu,

A sam nie widzi, że ma kurwę w domu.


Faktycznie są miejsca i sytuacje, gdzie taka postawa jest dopuszczalna i powszechnie akceptowalna. Abstrahując od tego, czy jest to zasadne. Tymczasem z wulgarności, która sięga rynsztoka, nasza noblistka Olga Tokarczuk pragnie stworzyć... nową poezję. Cóż, takie mamy „elity”. Coraz częściej przekleństwa słyszymy też w telewizyjnych programach rozrywkowych. Ilość wulgaryzmów w kabaretach rośnie w zastraszającym tempie. Co na to widownia (w tym dzieci)? Otóż śmieją się, klaszczą… Jest dobra zabawa, bo to przecież takie zabawne. Klaszczą rodzice, klaszczą dzieci. Przykład z góry idzie. Tymczasem tutaj nie chodzi tylko o dobry obyczaj, ale także o zachowanie naszej tożsamości narodowej, piękno naszej mowy ojczystej. Kalanie języka polskiego jest karalne, ale kto ma respektować prawo i wyciągać z niego odpowiednie konsekwencje, skoro nawet politycy i policjanci są z polszczyzną na bakier? (nie uogólniając oczywiście).


Dz.U.2021.0.672 tj. - Ustawa z dnia 7 października 1999 r. o języku polskim:


Parlament Rzeczypospolitej Polskiej:


- zważywszy, że język polski stanowi podstawowy element narodowej tożsamości i jest dobrem narodowej kultury,

- zważywszy na doświadczenie historii, kiedy walka zaborców i okupantów z językiem polskim była narzędziem wynaradawiania,

- uznając konieczność ochrony tożsamości narodowej w procesie globalizacji,

- uznając, że polska kultura stanowi wkład w budowę wspólnej, różnorodnej kulturowo Europy, a zachowanie tej kultury i jej rozwój jest możliwy tylko poprzez ochronę języka polskiego,

- uznając tę ochronę za obowiązek wszystkich organów i instytucji publicznych Rzeczypospolitej Polskiej i powinność jej obywateli uchwala niniejszą ustawę.


Art. 3. Ustawy o ochronie języka polskiego stanowi:


1. Ochrona języka polskiego polega w szczególności na:

1) dbaniu o poprawne używanie języka i doskonaleniu sprawności językowej jego użytkowników oraz na stwarzaniu warunków do właściwego rozwoju języka jako narzędzia międzyludzkiej komunikacji;

2) przeciwdziałaniu jego wulgaryzacji;

3) szerzeniu wiedzy o nim i jego roli w kulturze;

4) upowszechnianiu szacunku dla regionalizmów i gwar, a także przeciwdziałaniu ich zanikowi;

5) promocji języka polskiego w świecie;

6) wspieraniu nauczania języka polskiego w kraju i za granicą.

2. Do ochrony języka polskiego są obowiązane wszystkie organy władzy publicznej oraz instytucje i organizacje uczestniczące w życiu publicznym.

3.(uchylony)




bottom of page