top of page

Śmierć w Tatrach


Po polskiej stronie tatr zginęło w ubiegłym roku prawie dwadzieścia osób. Szczególnie niebezpieczny jest okres zimowy, kiedy mamy do czynienia z zagrożeniami lawinowymi i trudnymi warunkami pogodowymi. Na górskich szlakach giną nie tylko nieprzygotowani do takich wypraw amatorzy, ale także ludzie doświadczeni – ludzie gór. Tak było, jest i będzie, kiedy człowiek styka się z potęgą przyrody, która niesie piękno, ale i niebezpieczeństwo. O jednym z tragicznych wypadków, który wydarzył się w górach będzie ta historia.



W roku 1924 Edward Gejsztar wybrał się na wyprawę górską. Umówił się z jednym z najlepszych i najstarszych przewodników tatrzańskich, Janem Gąsienicą-Danielem. Zimą Tatry są piękne, a zwłaszcza, kiedy patrzy się na nie z góry. Celem wędrówki było Morskie Oko. Był pogodny, grudniowy piątek…



Obaj Panowie bez przeszkód dotarli na halę Gąsienicową. Nie jest to zbyt trudna trasa górska, ale na kilkukilometrowym odcinku należy pokonać dość dużą różnicę wzniesień. Tam spędzili noc. Czy nocowali w schronisku, tak zwanym „Murowańcu” (Schronisko PTTK „Murowaniec”)?. „Murowaniec” był wtedy świeżutkim schroniskiem w Tatrach. Jego historia zaczęła się po poświęceniu kamienia węgielnego w sierpniu 1921 r. Ściślej rzecz ujmując to zamysł budowy pojawił się dużo wcześniej, bo w roku 1890, kiedy zakupiono grunt pod ten cel.



„Tygodnik ilustrowany” z 13. sierpnia 1890 r.:


Ostatnio odbyła się uroczystość poświęcenia kamienia węgielnego pod budowę, uroczystość tak rozmiarami, jak i nastrojem wykraczająca daleko poza ramy ściśle turystycznego świata. Stała się ona manifestacją przywiązania szerokich sfer ku Tatrom. U podwalin schroniska zgromadziła się liczna publiczność oraz przedstawiciele wszystkich organizacji turystycznych i sportowych. Nie brakło serdecznie witanych delegatów z Górnego Śląska oraz Cieszyńskiego, z Wilna, Lwowa i Poznania. Przybyła też generalicja z jen. Osińskim i Galicą na czele.


„Murowaniec” gościł w swych progach wielu znamienitych gości. Bywali tam, m. in.: Henryk Sienkiewicz, Stanisław Witkiewicz, Ignacy Paderewski, Stefan Żeromski, Maria Skłodowska-Curie oraz wielu innych.



W czasie wędrówki naszych bohaterów, „Murowaniec” nie był jeszcze oficjalnie otwarty, ale być może przyjmował już górskich wędrowców. Władysław Orkan pisał, że nocowali w schronisku. Na Królowych Rówienkach jest jeszcze tzw. „Księżówka” – kiedyś (w latach trzydziestych XX w.) schronisko, a wcześniej solidna szopa, która także zapewniała nocleg. Może nocowali tutaj, może w innym, niezbyt komfortowym miejscu. Tego niestety nie wiem. W każdym razie udali się zapewne do Doliny Czarna Gąsienicowa, gdzie przez Przełęcz Zawrat doszli do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Trasa nie była łatwa, gdyż szlak był mocno oblodzony i wymagający dużej tężyzny fizycznej. Prawdopodobnie obu Panom jej brakowało. Jednemu z racji braku wprawy, a drugiemu przez siwy włos na głowie. Nad Czarnym Stawem uwiecznili się na wspólnej fotografii i, z racji zbliżającego się zmroku, szybkim krokiem ruszyli dalej, ku Dolinie Roztoki. Nadchodząca noc sprowokowała przewodnika do bardzo nierozważnego posunięcia, które zakończyło się jego śmiercią. Oto jak przygodę dwóch wędrowców opisały „Nowości ilustrowane” z 1925 r.:



Przy zejściu u progu koło Siklawy było około 300 m. zmarzłego śniegu. Śp. Daniel zaproponował wówczas p. Gejsztorowi zjazd na t. zw. „saneczkach”, chcąc tym sposobem skrócić sobie drogę – p. G. jednak z tego ułatwienia osobiście nie chciał korzystać. Daniel usiadłszy na ciupadze z brawurą właściwą naszym góralom począł zjeżdżać po śliskim śniegu, po drodze jednak nadział się na kamień zlodzony, który go zbił z kierunku drogi do wodospadu Siklawy. Pan Gejsztor stracił nagle Daniela z oczu i po chwilce usłyszał trzask załamującego się lodu oraz słabe wołanie: Paniczu ratuj!


Turysta pośpieszył na ratunek, ale było już za późno. Sędziwy przewodnik, po wyciągnięciu go z wody zdołał tylko wskazać, w którym kierunku powinien iść Gejsztar i skonał. Miał 67 lat.


„Nowości ilustrowane”:


Daniel odzyskawszy na chwilę przytomność zdołał mu tylko ręką wskazać stronę Miedzianego i wyszeptać: Paniczu, tam idźcie – i skonał.



Edward Gejsztar niestety zabłądził i aby nie zamarznąć chodził przez całą noc, trzymając się Doliny Pięciu Stawów. Nad ranem wyszedł dopiero w kierunku Morskiego Oka, do którego dotarł po południu. Tam powiadomił o zdarzeniu służby ratownicze.


Stary Gąsienica-Daniel nawet w ostatnim tchnieniu był przewodnikiem i starał się wypełnić swoją misję do końca – ocalić turystę, który mu zaufał.


Jan Gąsienica-Daniel pochowany został na cmentarzu przy ul. Nowotarskiej w Zakopanem, ale jego nagrobek nie zachował się do naszych czasów.


Był to trzeci poważny wypadek w polskich Tatrach w roku 1924, a drugi ze skutkiem śmiertelnym. W sierpniowym wypadku również zginął przewodnik. Tutaj także dał o sobie znać brak pokory do majestatycznych Tatr. W zdarzeniu brał także udział Gąsienica-Daniel. Złamał wówczas rękę.



Powyżej przełęczy Klimkowej, strącony w niewyjaśnionych okolicznościach kamień, rozbiwszy się na głazach, odłamkami obrzucił młodego turystę. Turysta otrzymawszy kontuzje zawisł nieprzytomny na linie nad przepaścią. Ponieważ trudności terenowe nie pozwalały pozostałym na sprowadzenie poranionego w dół, pozostawiono go pod opieką jednego z towarzyszy a reszta z Spitzkofem udała się po pomoc. Szczęśliwym trafem spotkali dążących w góry starszego Spitzkofa i Breuera, do których przyłączył się jeszcze zakopiański przewodnik Gąsienica Daniel. Równocześnie zawiadomione telefonicznie Karpackie Towarzystwo bezwłocznie wysłało dalsze dwie ekspedycje ratunkowe.



Dzięki energicznej i szybkiej pomocy, cała sprawa zakończyłaby się szczęśliwie, gdyby nie tragiczny wypadek w powrotnej drodze.

Oto znany przewodnik Breuer, odłączył się od całej grupy, by skrócić sobie drogę do schroniska. Wyprawa, która spodziewała się po powrocie do schroniska zastać już tam Breuera, nie zastała go, a gdy i następnego dnia Breuer nie ukazał się, zarządzono poszukiwania, rezultatem, których było odszukanie już zimnych zwłok śp. Breuera, który wracając skrótami w wieczór, skąpo rozjaśniony, skutkiem mgły światłem księżyca, poślizgnął się widocznie i życiem przypłacił odłączenie się od towarzyszy. Zaznaczyć przy tem należy, że nikt nie wyszedł bez szwanku, a zakopiański przewodnik Daniel, złamał rękę. – czytamy w „Kronice TOPR”.



W „Wierchach” z 1925 roku ukazał się wiersz Jana Kasprowicza, poświęcony tragicznie zmarłemu przewodnikowi, po którego przychodzą nieżyjący już przewodnicy tatrzańscy, aby odprowadzić go na cmentarz. Oto fragment:


„Dalejże, pani Burowa,

Postawcie świeżą butelkę.

Tyle widzicie chłopa

A tak się mało troskacie”.


Obudził się z drzemki siarczystej

I Jan Gąsienica Daniel,

Pogładził wąsa i rzeknie

Zwrócony do Bachledy;


„Kiej dyabła!” – zawołał w stół waląc

Jan Gąsienica Daniel.

Przyśliście tu sami umarli!

Szczególne zbiegowisko!


„Hej, bracie Klimek, - zapewne

Przyśliście dzisiaj po mnie,

Aby mnie przeprowadzić

Do schroni przy Nowotarskiej?


I owszem, pójdziemy z muzyką,

Jest i Sabała z nami,

Zakwili z nami,

Zakwili nam „zbójnickiego”

Na swych gęśliczkach miedzianych”.

Również Władysław Orkan (spoczywa na zakopiańskim cmentarzu) przedstawił śmierć Jana Gąsienicy-Daniela, na kartach swojej książki:


 Bywającym pod Tatrami znana to była postać — raz przewodnika, raz fiakra, bo i tem się przy czasie trudnił — najczęściej koło poczty widywana: rostu niewysokiego, zwarta, czerstwa jeszcze i ruchliwa, o twarzy wsze uśmiechniętej, o rudych bokobrodach, zagadująca ich literacko („bo mnie wej, panie, wykołysał wiater“) Tetmajerem, Sabałą, Suleją; coś miarkująca z prostoty rzeczy minionych, a już w baroku ninie jarmarcznym zbłądzona.  Mimo tych zmyleń myślowych, co się często wysoce naucznym trafia, Daniel zachował w naturze swej łączącą go z dawnemi laty ślebodę, Danielową swoistą niezależność. Mówią o tem choćby te „śtrafy“, jakie żona zapłaciła zań, gdy fiakrował, za niestosowanie się do zarządzeń władz co do miejsc postoju, szybkiej jazdy i t. p. Nie chodziło tu o taksę, o zarobek. Daniel-fiakier bogacza-gościa pominął, a jechał z tym, co wiedział, że się z nim ucieszy. Tańczyć szczególnie lubiał. Gdzie okazja się zdarzyła — w karczmie, w schronisku, przy watrze, ba, przy koniu na ulicy — tańczył.  A drugą naturą jego były Tatry. Chodził w nie jako przewodnik, a i sam wybiegał w góry dla uweselenia duszy abo poprostu z ciekawości; co też tam, jako też tam, czy już śnieg zlazł, czy stawy puściły... Nic to, że roki szły, siedemdziesiątka się zbliżała. Daniel w naturze się nie starzał.  Aże przyszła ta zima — mroźna, pogodna, bezśniegowa. W Zakopanem cicho, jak w Witowie. Ni gości, ni nart, ni zawodów. Daniel musiał się nudzić. W góry go słońce ciągnęło — i może ta ostatnia radość...  Zdarzył się gość, młody student, Tatr nie znający...  — Pojedziemy, panie, do Morskiego?


 Pojechali. W drodze powrotnej namówił go Daniel, by szedł z nim w Tatry. Niechętnie pono, lecz dał się przykłonić. A w Tatrach szreń — skały oślizgłe — lody; żaden przewodnik iśćby się nie ważył. Są tu letkomyślności, Danielowej naturze właściwe, które zresztą śmiercią swą zapłacił.  Wyruszyli z połednia na Halę Gąsienicową. Tam w schronisku zanocowali. Tam też Daniel 70-letni dla rozruszania kości ćwierć nocy przetańczył. Rano poszli przez Zawrat do Pięciu Stawów. Stąd pod wieczór chcieli spuścić się do Roztoki.  Ruszyli wzdłuż potoku nadół, ku Siklawie. Lecz ziemia i skały omarznięte — trafili na spadek trudny — iść się nie dało. Tedy Daniel doradza — jak to zapewne nieraz czynił: — na ciupadze zjechać.  Bierze pod się ciupagę — rusza pierwszy. Ujechał moment — trafia na kamień olodzony: poderwało mu nogi, porwało go — i już bez woli zjechał aż na próg potoku, łamiąc stopami lód i wpadając do wody.  Student, który stał jeszcze na miejscu, słysząc wołanie z dołu, obszedł powoli zmarzlinę — z godzinę to może trwało — zbliżył się ku Danielowi, który tkwił w lodzie zesłabły, a nie mogąc zejść ku samemu niemu, rzucił mu pętlę związaną i wyciągnął go ku sobie.  — Słabo mi — mówi Daniel. — Podłózcie mi co pod głowę.  A gdy mu ów podsunął plecak:  — Cuję, ze tu juz umrę. Uściskajcie mie, panie.  Noc się zbliżała...  Serce Daniela ustawać poczęło: — Dotąd — powiada — dotąd...  Tedy w momencie tym ostatnim ocknął się w nim przewodnik. Cudowną mocą dźwignął się napoły i dłoń unosząc:  — Tędy idźcie, — pokazał, — potem na prawo... wdół... traficie prosto na drogę...  To rzekłszy, osunął się na ziem. I już nie żył.


 Jaki bądź on żywot był — a, widzimy, nie cale ubogi — śmierć owa rzuca refleks na cały jego trud żywotny wstecz; przez nią, niby przez bramę lodową, wchodzi Daniel-przewodnik w galerję postaci wysokich ze „skalnego Podhala“.





Źródła:

- „Tygodnik ilustrowany” z 13. sierpnia 1890 r.

- „Nowości ilustrowane” z 3. stycznia 1925 r.

- „Kronika TOPR”, za www.tatrygory.pl

- „Wierchy” Rok 3., 1925 r.

- „Warta (studja - ”, Władysław Orkan


bottom of page