1. dzień września
Niedawno zarejestrowana partia polityczna „Front” ma w swoim programie koncepcję, na podstawie której bezpieczeństwo naszych granic oparte ma być „o przyjazną politykę z Federacją Rosyjską”. Celem tej formacji jest „wyzwolenie się spod protektoratu politycznego Stanów Zjednoczonych”. Cel to bardzo szczytny, ale partia zaczęła swoją działalność od złożenia kwiatów na grobach żołnierzy sowieckich w Warszawie. Lider ugrupowania, Krzysztof Tołwiński stwierdził, że czerwonoarmiści „uświęcili” naszą Ziemię Ojczystą swoją krwią, walcząc z nazistowskim okupantem. Nie uważam, aby Tołwiński był pożytecznym idiotą, wręcz przeciwnie, ma ogromną wiedzę i w wielu kwestiach zgadzam się z nim w 100 %. Jednakże robienie z morderców, gwałcicieli, złodziei i okupantów bohaterów, to jednak duże oderwanie od rzeczywistości. Taki sposób podlizywania się Rosji (chociaż zapewne zrobił to z przekonania) nie przyniesie żadnych korzystnych dla Polski rezultatów. Przykry to fakt, że w Polsce są jeszcze ludzie, którzy żyją wiedzą zaczerpniętą z książek z epoki najgłębszego stalinizmu.
Fakty są takie, że jeśli czcimy żołnierza sowieckiego, jako naszego wyzwoliciela, który „uświęcił” polska ziemię swoją krwią, to równie dobrze możemy czcić żołnierza niemieckiego, który w 1941 roku ruszył na Moskwę, aby wyzwolić ziemie wschodnie spod okupacji sowieckiej. Przecież tam Niemcy byli witani kwiatami! Czy Krzysztof Tołwiński byłby skłonny złożyć wieńce na grobach żołnierzy reżymu narodowo-socjalistycznego? Zapewne wyrzuca ze swojej świadomości kilka niewygodnych faktów historycznych, aby pięknie wyglądała historia o „bohaterskich” żołnierzach Armii Czerwonej, którzy przybyli uwolnić Polskę spod nazistowskiego jarzma. Prawda jest jednak inna i partia „Front” jej nie zmieni. Armia Czerwona goniła Niemców do Berlina nie dla wyzwolenia Polski, ale dla zagarnięcia jak największych połaci Europy. Transporty na Kołymę i w inne miejsca zsyłki nie ustały. Wręcz przeciwnie, ci „wyzwoliciele” nadal mordowali tych Polaków, którzy nie godzili się z ich okupacją i narzuconym stylem życia, państwowości. Oni nie ginęli za wolną i niepodległą Polskę, ale za to, aby Polskę zniewolić (co im się niestety udało) i zbudować potężne imperium pod socjalistycznym butem morderców z Kremla. Z Federacją Rosyjską trzeba dążyć do jak najlepszych stosunków – tego jestem pewny, ale nie można opierać tych relacji na zakłamaniu.
Niektórzy twierdzą, że owszem: Stalin zły, system morderczy, ale cóż winni ci biedni żołnierze, którym po prostu wydano rozkaz i zmuszono do pójścia na wojnę? Cóż oni winni? Otóż owszem, do pójścia na wojnę wielu przymuszono rozkazem, ale chyba niewielu zmuszono do mordowania i gwałtów, prawda? Oto jedna z tysięcy tego typu relacji:
Bogusławski wspomina, że w pobliżu wioski, w której mieszkał tymczasowo, odpoczywali sowieccy żołnierze. Byli oni wyjątkowi, gdyż nie okradali mieszkańców z żywności. Żołnierze ci, jak również ich oficer, byli bardzo młodzi. Przez jeden, może dwa dni żywili się wyłącznie ziarnem gotowanym w wodzie. Mieszkańcy wioski zauważyli, że głodują i pomimo swoich własnych problemów zaczęli przynosić im jedzenie: chleb, mleko, jaja oraz ziemniaki.
Wkrótce żołnierze tak zaprzyjaźnili się z miejscowymi, że byli zapraszani do domów w wiosce na pogaduszki przy kieliszku wódki. Ten okres poufałości nie trwał jednak długo. Sowieci mieli się wkrótce przemienić z wyzwolicieli w okupantów i nie ruszać się z miejsca przez ponad cztery dekady. Polska tak naprawdę nie została wyzwolona.
Ci, którzy zachowali się jak trzeba zaliczeni są do wyjątków… Ofiarami hołoty ze wschodu byli także Polacy wracający do Ojczyzny z niewoli. W tym robotnicy przymusowi i więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych. Hugo Steinhaus pisał:
Często wracają końmi. Po drodze obrabowują ich Sowieci. Opowiadają, że masowo gwałcą kobiety i że legitymacje polskie nie pomagają. Wielu Polaków zabijają. W pociągach rabują, często wyrzucają pasażerów w biegu.
12. sierpnia 1939 r. Józef Stalin dał Wiaczesławowi Mołotowowi pełnomocnictwo w rozmowach z przedstawicielami nazistowskich Niemiec. Minister spraw zagranicznych III Rzeszy Niemieckiej przybył do Moskwy, aby spotkać się ze swoim sowieckim odpowiednikiem. Joachim von Ribbentrop nie potrzebował wiele czasu, aby porozumieć się z Sowietami. Obie strony wiedziały czego chcą i na jakie ustępstwa mogą się zgodzić. Stalin ze swoją potęgą militarną czekał, aby zagarnąć Finlandię, państwa bałtyckie (Litwę, Łotwę i Estonię) i Besarabię (obecnie część Mołdawii i Ukrainy). Adolf Hitler oczekiwał współpracy gospodarczej na wypadek sankcji gospodarczych, które ograniczałyby Niemcy po rozpoczęciu konfliktu militarnego. Spotkanie Ribbentrop–Mołotow zaowocowało podpisaniem paktu, który musiał postawić na nogi polskich dygnitarzy. Stalin nie zamierzał unikać konfliktu z mocarstwami zachodnimi - tutaj interesy obu dyktatorów były jak najbardziej zbliżone.
Związek Sowiecki, w zamian za udzielenie kredytu na rozwój sektora przemysłowego i danie wolnej ręki co do powiększenia strefy wpływów w regionie, zgodził się na niemiecką inwazję na Polskę i zobowiązał się do wsparcia narodowo-socjalistycznego reżymu Hitlera (m.in. surowcami, których Niemcom brakowało). Na marginesie warto wspomnieć, że ani Sowieci, ani Niemcy nie byliby w stanie w tak szybkim tempie się uzbroić, gdyby nie pomoc zachodnich demokratów, przede wszystkim Wielkiej Brytanii, Francji i USA.
Pakt Ribbentrop-Mołotow, o czym zdaje się K. Tołwiński nie chce pamiętać, zawierał utajnioną klauzulę. Zgodnie z jej treścią, Polska miała zostać podzielona między strony traktatowe. Niemcom miała przypaść zachodnia i środkowa Polska, natomiast Sowietom wschodnia. Sowiecko-Niemiecki pakt o nieagresji i wzajemnej pomocy był w rzeczywistości traktatem rozbiorowym. Od tej chwili Hitler już się nie wahał – wojna była tylko kwestią czasu. Wykluczył możliwość wojny na dwa fronty i mniej obawiał się ewentualnych sankcji gospodarczych.
Istnienie tajnego aneksu do niemiecko-sowieckiego paktu przez dziesięciolecia było owiane mgłą tajemnicy. Komuniści z pełną determinacją zaprzeczali, jakoby taki istniał i trzymali się wersji, że Związek Sowiecki w wyniku niemieckiej agresji wkroczył na obszar Polski, aby chronić mniejszości narodowe. Ta narracja się oczywiście zmieniała w zależności od potrzeb tuby propagandowej, ale istnieniu paktu rozbiorowego konsekwentnie zaprzeczano. Dzisiaj żaden poważny badacz historii nie neguje faktu, aby takowy został podpisany. W 1992 r. w Rosji ujawniony został jego autentyk, a dodatkowo potwierdzono jego oryginalność na podstawie dokumentacji dyplomatycznej Niemców. Oczywiście Rosja nadal traktuje prawdę instrumentalnie i szafuje nią w zależności od potrzeb propagandowo-politycznych.
Wspaniała armia niemiecka, którą przedstawiała w odpowiedni sposób propaganda narodowych socjalistów nie była tak mocna, jak by się mogło wydawać. W przededniu wojny Hitler dysponował dość pokaźnym arsenałem, którego trzon stanowiły siły pancerne i nowoczesne lotnictwo. Polska z powodzeniem mogłaby stanąć w szranki z Wehrmachtem, ale chociaż posiadała świetny sprzęt, to jednak miała go zbyt mało. Polacy mieli też gorszy system dowodzenia i słabe kadry dowódcze, które oparte były raczej o kolesiostwo, niż o realne uzdolnienia oficerów. Nie uogólniając oczywiście, gdyż mieliśmy też kilku fachowców, jak chociażby gen. Kleeberg.
Niepodległość Polski miała paść łupem nie tylko Niemców i Sowietów. Na zdobycze łasi byli też Litwini, Białorusini i Ukraińcy, którym marzyło się własne państwo. Niemiecka Abwehra finansowała m.in. agentów Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), którzy szpiegowali na rzecz Rzeszy Niemieckiej Hitlera, a nawet dokonywali aktów terrorystycznych i zabójstw na terenie Polski.
W 1939 roku Niemcy powołali batalion ukraiński pod dowództwem pułkownika Romana Suszki, który nazywano „Legionem Ukraińskim”. Finansowani i umundurowani przez Niemców, Ukraińcy zajmowali się przede wszystkim dywersją. Admirał Wilhelm Canaris w swoim dzienniku napisał, że Ukraińcy przeznaczeni byli do wzniecenia powstania „którego celem będzie wyniszczenie Żydów i Polaków”. Wiemy, że do takiego „powstania” doszło wiele lat później. W toku jego trwania Ukraińcy skupieni wokół ludzi takich jak S. Bandera, R. Szuchewycz, J. Konowalec w bestialski sposób wymordowali setki tysięcy Polaków, a także Żydów i Słowaków. Dzisiaj ci ludobójcy są bohaterami Ukrainy, a Ukraińcy dziwią się, że W. Putin nazywa ich nazistami. Ukraińcy nie tylko nie potępili zbrodniarzy, ale hołubią ich i nie dopuszczają do ekshumacji i godnego pochówku naszych rodaków, ich ofiar. Za to z powodzeneim ekshumuje się tam żołnierzy niemieckich. Nie rozwijając tego wątku (pisałem o tym niejednokrotnie) dodam, że za naszą dobroć i pomoc w związku z konfliktem ukraińsko-rosyjskim, dostaniemy kijem po plecach. Nadskakiwanie Ukrainie dla interesów USA, skończy się kolejną międzynarodową wojną.
Wróćmy jednak do konfrontacji zbrojnej rozpętanej przez Hitlera i Stalina. Po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow Legion Ukraiński wcielony został do 14. Armii gen. Wilhelma Lista, która wzięła udział w inwazji na Polskę w ramach Grupy Armii „Południe”, dowodzonej przez gen. Gerda von Rundstedt’a.
21. sierpnia do Gdańska przypłynął pancernik Schleswig-Holstein, a dzień później Hitler spotkał się z dowódcami wtajemniczonymi w plany wojenne. Atak na Polskę oznaczono kryptonimem „Fall Weiss” („Plan Biały”), a jego datę wyznaczono na 26. sierpnia. Tam właśnie, w Obersalzbergu Kanclerz III Rzeszy miał powiedzieć, że „kiedy zaczyna się i prowadzi wojnę, nie prawo jest ważne, ale zwycięstwo”. Polecił też „zamknąć serca na współczucie” i „działać brutalnie”.
Opinia publiczna w Polsce jeszcze nie tak dawno temu zdziwiona była, że schwytani przez Ukraińców żołnierze Rosyjscy nie wiedzieli, że jadą na wojnę. Poinformowano ich, że biorą udział w ćwiczeniach. Nic to jednak nowego. Dla utajnienia operacji, tak właśnie się postępuje. Tak też było w roku 1939, kiedy żołnierze niemieccy dopiero w ostatniej chwili dowiadywali się, że biorą udział w inwazji i pozbywali się granatów ćwiczebnych. Kompania szturmowa porucznika W. Henningsena, która miała wziąć udział w opanowaniu Westerplatte posiadała moździerze, ale amunicję do nich miała tylko ćwiczebną. Dowództwo operacyjne zlekceważyło polskich obrońców placówki i drogo za to zapłaciło.
Podpisanie paktu przez ministrów spraw zagranicznych Rzeszy i Związku Sowieckiego było także sygnałem dla maszyny propagandowej. Niemcy mogli w codziennych gazetach czytać o rzekomych morderstwach, których dokonywali Polacy, albo o absurdalnych przypadkach strzelania do niemieckich samolotów. Niemiecka prasa donosiła, że „w korytarzu płoną niemieckie gospodarstwa”, albo że „trzy niemieckie samoloty pasażerskie zostały ostrzelane przez Polaków”. Minister propagandy i oświecenia publicznego J. Goebbels doskonale znał się na swojej profesji i zdołał przekonać wielu Niemców do słuszności idei poskromienia krnąbrnych Polaków.
Dzisiaj też propaganda dwoi się i troi, aby pokazać w złym świetle Rosję i jej prezydenta, a z drugiej strony milczy na temat zbrodni popełnianych przez drugą stronę konfliktu. Nie ma też mowy o tym, aby dopuścić do wolnej debaty temat ingerencji USA w wytworzenie napięć rosyjsko-ukraińskich. O tych, co finansowali tzw. „Majdan” na Ukrainie i zniszczyli umowy dotyczące stref wpływów poszczególnych mocarstw mamy milczeć. Chłopiec do bicia jest tylko jeden i tego mamy się trzymać. Hitler, aby uderzyć na Polskę musiał mieć najpierw przyzwolenie Włoch na zajęcie Austrii i Czechosłowacji, a później zgodę Stalina. Dzisiejsza Rosja także nie działa jak zwierzę zamknięte w klatce. Federacja Rosyjska zdecydowała się na konflikt zbrojny, po zachwianiu równowagi w rejonie przez USA i przy wsparciu i zrozumieniu wielu narodów. Tylko w propagandzie telewizyjnej Rosjanie ciągle uciekają z Ukrainy (już drugi rok!), walcząc de facto z całym arsenałem NATO.
Na początku sierpnia 1939 r. Niemcy odwołali z Polski swojego ambasadora. Trzy dni później, 13. sierpnia Rzeczpospolita zdecydowała się na częściową mobilizację. Przede wszystkim wzmocnione zostały siły zbrojne w okolicach Gdańska, który był pretekstem do wszczęcia awantury przez nazistów. Utworzony został Korpus Interwencyjny, na którego czele stanął gen. bryg. Stanisław Skwarczyński. Była to swego rodzaju jednostka szybkiego reagowania, przygotowana do zajęcia Gdańska w razie potrzeby. Niemcy spodziewali się takiego posunięcia, dlatego także mieli swój plan uwzględniający polskie działania wyprzedzające.
Plany mobilizacyjne utrudniały mocarstwa zachodnie, które naciskały na Polskę, aby nie prowokowała Niemców. Mimo to, dyplomacja międzynarodowa wyczerpała już swoje możliwości i wojna była nieunikniona. Polacy powołali pod broń kolejnych żołnierzy. 24. sierpnia wszedł w życie rozkaz o kolejnej, tajnej mobilizacji alarmowej. Prasa krajowa niemal jednogłośnie zarażała optymizmem. Polacy wierzyli słowom marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, który ukuł hasła popularne do dziś: „silni, zwarci, gotowi”; „nie oddamy nawet guzika” (to z czasów, kiedy był jeszcze generałem). Obecnie powtarzane jest to w kontekście partii rządzącej (PiS), która głosząc slogany tylu „nie oddamy nawet guzika”, szybko przechodziła do defensywy, aby ogłosić kapitulację. Tak było chociażby w kwestii nowelizacji ustawy o IPN, która miała powstrzymać szkalowanie RP na arenie międzynarodowej. Izrael tupnął nogą i rząd szybko oddał nie tylko guziki, ale elementarne poczucie godności. Pełna kompromitacja.
Dzisiaj także jesteśmy „silni, zwarci, gotowi”, ale nie do końca wiadomo w jakim wymiarze. W TV pokazywane są jedne i te same „Kraby”, w różnych miejscach. Ogromna część arsenału wojennego została oddana Ukrainie, która rzekomo walczy za nas. Dostawy nowego sprzętu uzależnione są od tego, czy Chińczycy, Koreańczycy, Amerykanie (i ktokolwiek inny) pożyczy nam na to pieniądze. Tak więc podobnie jak w roku 1939 Polska jest zadłużona i niezdolna do obrony, a nasi sojusznicy… Podobnie jak w wtedy, zostawią nas dla własnych interesów. Nie miejmy złudzeń.
Stanisław Cat-Mackiewicz pisał w roku 1942:
Rydz mówił: „nie oddamy nawet guzika”, mając na myśli Gdańsk, ale nie miał zielonego pojęcia o technice politycznej i dyplomatycznej, która by mogła nam Gdańsk zabezpieczyć. W tych sprawach Rydz był naiwny jak nowo narodzone dziecię lub cielę średniej wielkości. Nie lubił i nie dowierzał Niemcom, nie lubił i nie dowierzał Beckowi, o jakichś rozmowach z Rosjanami również nie chciał słyszeć. Był to więc system przepełniony najlepszymi życzeniami i uczuciami. Ponieważ mówił to, czego wszyscy chcieli, więc Polacy mieli do niego zaufanie jako do wielkiego polityka. Zjawisko stale dające się obserwować w naszym narodzie.
Adolf Hitler, w obliczu mobilizacji i deklaracji wsparcia ze strony Francji i Wielkiej Brytanii zawahał się i postanowił wstrzymać inwazję. Nie do wszystkich jednostek ten rozkaz dotarł na czas i część sił niemieckich przekroczyło już granice z Polską. Rankiem 26. sierpnia polscy żołnierze z 21. Dywizji Piechoty Górskiej dostrzegli dywersantów z Kampfverband Ebbinghaus i przywitali ich salwą karabinową. Niemcy wycofali się ze stratami, ale po stronie polskiej również zginęło dwóch żołnierzy. Później strona niemiecka przeprosiła za ten „incydent”.
Także w Prusach Wschodnich Niemcy zaczęli przekraczać granicę. Pod Ostrołęką wywiązała się strzelanina, w której zabito niemieckiego podoficera. Był on pierwszym żołnierzem niemieckim, zabitym w tej wojnie.
Z końcem sierpnia zaatakowany został również konsulat w Kwidzynie. Landespolizei aresztowała konsula i pracowników administracyjnych.
Napięcie między Polską a Niemcami osiągnęło maksimum. Słowa marszałka Rydza-Śmigłego, który twierdził, że jesteśmy „silni, zwarci, gotowi” były tylko frazesem. Polityka obronna oparta na sojusznikach przyniosła Polsce klęskę. Gdyby Hitler nie odwołał pierwotnego uderzenia na RP z sierpnia ’39 r., mogło być jeszcze gorzej.
Robert Forczyk:
Co ciekawe, gdyby Niemcy faktycznie uderzyli rankiem 26 sierpnia, dysponowaliby znacznie większą przewagą liczebną – rzędu 3:1. Na dodatek polskie lotnictwo jeszcze nie rozproszyło samolotów z lotnisk z czasu pokoju, dzięki czemu Luftwaffe mogłaby o wiele łatwiej je zniszczyć. Polska mobilizacja do 1 września zmniejszyła niemiecką przewagę do 2:1.
Jak powszechnie wiadomo, Hitler przełożył realizację planu „Fall Weiss” na wrzesień, ale owe „incydenty” graniczne z sierpnia i akcje dywersyjne pod koniec miesiąca sprawiły, że strona polska przystąpiła do zdecydowanej mobilizacji na czas wojny. Tym razem była to już mobilizacja jawna. Niestety spóźniona, gdyż zarządzona tuż przed 1. września. Niemcy utracili więc element całkowitego zaskoczenia, czego musieli pożałować podczas konfrontacji. Duża część kadry oficerskiej zawiodła oczekiwania społeczeństwa, ale Żołnierz Polski bił się w tej wojnie dzielnie. Zarówno z Niemcami, jak i Sowietami.
Robert Forczyk:
31 Sierpnia o 6.30 Hitler rozkazał OKW skierować oddziały na pozycje wyjściowe. Wydana sześć godzin później dyrektywa Führera nr 1 głosiła, że Hitler zdecydował się na „rozwiązanie siłowe” i że Fall Weiss rozpocznie się nazajutrz o 4.45. Halder zauważył, że Hitler przyjął do wiadomości, że „zbrojna interwencja mocarstw zachodnich jest teraz nieunikniona”, choć było to już oczywiste od pewnego czasu”. Tym razem maszyneria poszła w ruch i nie miała się zatrzymać. W ramach prób stworzenia pretekstów dla zbrojnej agresji SS i Abwehra starały się prowokować incydenty graniczne, by obwinić o nie Polaków. Do najbardziej osławionego z incydentów doszło około 21.30 przy radiostacji w Gliwicach na Śląsku, gdzie Sturmbannführer Alfred Naujocks przeprowadził pozorowany atak na placówkę, pozostawiając na miejscu ciała więźniów obozu koncentracyjnego przebrane w polskie mundury.
1. września 1939 r. Hitler wystąpił przed niemieckim parlamentem. Mówił o swoim umiłowaniu do pokoju i przekonywał, że i tak wykazał się dużą cierpliwością. Mamił przedstawicieli narodu niemieckiego tym, czym karmiła ich od dawna prasa. Mówił o okrucieństwach jakich rzekomo dopuszczali się Polacy na obywatelach niemieckich, bezczelnej mobilizacji oraz incydentach granicznych, które niby sprowokowali Polacy. Hitler oczywiście kłamał, ale jego mowa padała na żyzny grunt. Mówił (cytuję za Böhler’em):
Nasze cele: jestem zdecydowany, po pierwsze – rozwiązać sprawę Gdańska, po drugie – rozwiązać sprawę korytarza, i po trzecie – zadbać o to, żeby w stosunku Niemiec do Polski nastąpił przełom, zmiana, która zapewni [wszystkim] pokojowe współistnienie.
Jednocześnie jestem zdecydowany walczyć tak długo, aż obecny rząd polski będzie do tego skłonny. Chcę usunąć znad niemieckiej granicy ten element niebezpieczeństwa, tę atmosferę stanu przypominającego wieczną wojnę domową. Chcę zadbać o to, by pokój na wschodniej granicy nie różnił się pod żadnym względem od pokoju na innych naszych granicach. (…)
Dziś w nocy Polska po raz pierwszy użyła także swoich regularnych oddziałów, by strzelać do nas na naszym własnym terytorium. Od 5.45 [w rzeczywistości od 4.45] odpowiadamy na ostrzał strzałem! I od tej pory będziemy odpłacać bombą za bombę! Kto walczy przy użyciu trucizny, ten będzie zwalczany trującym gazem. Jeśli ktoś sam nie stosuje się do reguł humanitarnego prowadzenia wojny, niech nie oczekuje od nas niczego innego, niż tego, że wykonamy taki sam ruch. Będę prowadził tę walkę – nieważne, przeciwko komu – tak długo, aż zagwarantuję bezpieczeństwo i prawa Rzeszy.
Cat-Mackiewicz, kiedy jeszcze wojna trwała, pisał:
Kraj nasz dotychczas sądzi, iż to, żeśmy poszli pierwsi, że nasza zgruchotana w pierwszych dwóch tygodniach armia, której nikt nie dał żadnej pomocy, winny w przyszłości zabezpieczyć nam Polskę w dotychczasowych przynajmniej granicach. Niestety rządy wielkich mocarstw myślą całkiem inaczej.
Źródła:
- „Fall Weiss. Najazd na Polskę”, Robert Forczyk
- „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce”, Jochen Böhler
- „O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona. Polityka Józefa Becka”, Stanisław Cat-Mackiewicz
Comments