top of page

„Pamiętniki chłopów. Wybór” (1955 r.)


 

    W miesiącach zimowych były wznowienia działalności kółka rolniczego, urządzono cały szereg zebrań odczytowych i kursy rolnicze, ale w lecie kółko jakoś znowu zasnęło. Powołany byłem na sekretarza kółka.


    W tym samym roku założyliśmy w Małkini Kasę Stefczyka. Zostałem tu powołany na prezesa rady nadzorczej. Kasa rozpoczęła swą działalność w warunkach nadzwyczaj trudnych, nie mając prawie warunków, niezbędnych do rozwoju takiej sytuacji, jakimi są zaufanie ze strony ludzi posiadających gotówkę oraz potrzebne ilości tejże gotówki na potrzeby kredytowe okolicznej ludności. Kasa żadnego z tych warunków nie miała i po rozpożyczeniu otrzymanych z Centralnej Kasy trzech tysięcy musiała zawiesić swą działalność.


    W tymże 1927 roku założona została w Ostrowi Komunalna Kasa Oszczędności i rok ten nazwać by można rokiem rozwoju wszelkiego kredytu, a także i jego nieuniknionego skutku – lichwy na wsi.


    Rok 1927 zalicza się do lat pomyślnych pod względem gospodarczym także i dla rolnictwa. Było to jednakże raczej sztuczne i przejściowe ożywienie życia gospodarczego dzięki obfitemu dopływowi kredytów…


    A kredyt stał się wtedy dziwnie łatwy do uzyskania. Wieś zaroiła się  wprost od agentów, spryciarzy podróżujących i rozwożących wprost po domach różne towary i wszystko sprzedawano na kredyt. A ceny były na wszystko wygórowane, boć kupując na kredyt nie wypada się targować o cenę.


    A czegóż się wtedy nie kupowało na kredyt? Drzewo z lasów państwowych  i nawozy sztuczne kredytowane przez Państwowy Bank Rolny, a potem zboże siewne i pasze treściwe, maszyny do szycia, obrazy świętych, materiały ubraniowe, rowery i jednym słowem wszystkie potrzebne i niepotrzebne rzeczy. Wystarczyło tylko podpisać weksel.


    A gdy przyszedł termin wykupienia weksla, zaciągało się nową pożyczkę gdzieś w Kasie Komunalnej czy Spółdzielczej i to zawsze większą, by po wykupieniu weksla jeszcze się trochę gotówki zostało, a gdy znowu w kasie nadchodził termin płatności, to, aby uniknąć protestu i pokazać, że się jest solidnym płatnikiem, pożyczało się gdzieś na wygórowany procent. Było to wybijanie klina klinem i rolnik pędził na swym gospodarstwie jak na rowerze, który utrzymuje się w pozycji stojącej, gdy jest w ruchu. (…)


    Mieszkałem w licho zaopatrzonej obórce, toteż zima dała mi się mocno we znaki. Całe ściany i sufit były wprost pokryte szronem. Wstając rano musiałem codziennie rąbać siekierą wodę w kuble, zamarzało też mleko w dzieżkach. Miałem w pobliżu pięknie rosnący lasek olszowy, który wyciąć musiałem na opał, i paląc cały dzień ognisko, grzeliśmy się przy nim, za to w nocy ogarniały nas „cygańskie poty”. Najsilniejsze mrozy były na początku lutego. Cierpiał też od mrozów dotkliwie i dobytek. Ciężkie to było przetrwanie tak surowej zimy z drobnymi dziećmi. To był naprawdę prawdziwy „kryzys”, wśród którego na płacz mi się nieraz zbierało. Dzieci poprzeziębiały mi się i dostały kaszlu i jakichś uporczywych strupów. Na szczęście udało mi się przetrwać wraz z rodziną i dobytkiem tę pierwszą próbę kryzysu, choć było w okolicy kilka wypadków zmarznięcia i śmiertelnego przeziębienia wśród ludzi, a świnie i cielęta marzły i marnowały się wprost masowo. Widocznie u ludzi było jeszcze gorzej niż u mnie.


     Powiadają starsi ludzie, że po tęgich zimach bywają urodzajne lata. Toteż z wiosną w polu zaczęła dopiero rosnąć dla rolników pociecha. Moi sąsiedzi mieli też w tym roku urodzaje niezłe, ale daleko im było do mnie. Nie mogłem się nacieszyć widokiem swych zbóż i tu dopiero okazało się, jak wielkie znaczenie miały, obficie zastosowane nawozy sztuczne, no i żyto płacone po 60 zł za metr. Zaczęła o mnie mówić cała okolica.


    Byłem więc dobrej myśli i byłem pewny siebie, że w tym roku spłacę bodajże wszystek dług…

 

    Autorem wspomnień jest ur. w Pieckach Stanisław Sienicki z gospodarstwa „Daniłówka” koło Ostrowi Mazowieckiej. Napisał w swoim życiu również książkę pt. „Gospodarstwo na piaskach”.


    Na temat jego burzliwego życia napisano m.in.:


    Pamiętnikarz buduje z ojcem barak z kamienia kryty darniną. Mieści się w nim jedenaście  osób. Na skutek głodu i złych warunków mieszkaniowych cała rodzina zapada na tyfus. Zrozpaczony pamiętnikarz kradnie „drzewo rządowe” i z niego wznosi „tymczasowe” budynki. W roku 1917 po bardzo ciężkiej zimie, „gdy wymarzły kartofle, a chleba nie stało”, ludność przeżywała straszliwy głód. Jednocześnie Niemcy wzmagają rekwizycję żywności, co staje się prawdziwą plagą dla chłopów. Okupacja niemiecka  „zdemoralizowała wieś”: „trzeba było stale szmuglować, oszukiwać kłamać, a nawet po prostu kraść swoją własność nieraz”.


    Więcej o Stanisławie Sienickim tutaj (kliknij link).

 

bottom of page